28.09.2020

Maraton Warszawski, czyli jak się można zgubić w stolicy

W nieznanym czasie przebiegliśmy nieznany dystans. Jest jednak duże prawdopodobieństwo, graniczące z pewnością, że był on ponadmaratoński. Ale po kolei…

Kolejna wielka impreza biegowa. To zaczyna być jak narkotyk – nie może nas tam zabraknąć!!! Maraton Warszawski postanowiliśmy pobiec jako bieg sztafetowy. Sześciu ludzi po około 7 km – jak mówi klasyk – no, jak by tu nie liczyć – wychodzi 42.

1. zmiana – MARIO: start od Cytadeli, Kępą Potocką przez Marymont do Mostu Północnego.

2. zmiana – LEPKA: od Mostu Północnego, lewym brzegiem Wisły na południe, jakieś pół kilometra za Most Gdański.

3. zmiana – BŁONKA: wciąż na południe aż po Most Łazienkowski, tam przeprawa na prawy brzeg i na północ za „Poniatowszczaka”..

4. zmiana – MANIEK: prawą stroną Wisły prościutko w kierunku północnym do Mostu Grota Roweckiego.

5. zmiana – CEZARY: od Grota Roweckiego po prawej do Północnego, transfer na lewy brzeg i znów na południe do żwirowiska w kierunki Grota Roweckiego.

6. zmiana – PIOTREK: od żwirowiska na południe do mety, czyli jak aplikacja wskaże 42 195 m.

      

Dziecinnie proste. Co tu się może nie udać?! Przecież taki plan nie ma słabych punktów. I rzeczywiście – z sześciu zmian pięć przebiegło koncertowo. Czas na relację ze zmiany CZARKA:

„Startuję o 11:00 spod Grota. Jest 10:30 – mam mnóstwo czasu. Po drodze zatrzymuję się przy Świętokrzyskim. Zrobię filmik Marianowi, jak biegnie. Jest Marian – filmuję. Przebiegł, na odchodnym krzycząc: Ty leć na swój start, bo nie zdążysz! S….kot. Rzucił urok!

Wsiadam w samochód. Jadę wzdłuż Wisły. Na Rondzie Starzyńskiego wjeżdżam jednak na nitkę jadącą na lewy brzeg (BŁĄD PIERWSZY). O cholera. Muszę gnać aż do Arkadii i przebić się na Trasę Toruńską. Jestem, ale zegar tyka. Przejeżdżam na prawy brzeg. Tyle, że nie tak łatwo skręcić z Trasy Toruńskiej, szczególnie kiedy jedziesz szybko środkowym pasem i mijasz zjazd na Jagiellońską (BŁĄD DRUGI). Kolejny zjazd dopiero w Łabiszyńską. Skręcam, a tam po 200 metrach znak – droga ślepa. Zamknięte, jakiś przekop. Patrzę na zegarek. Prawie 10:50. Do Grota na pieszo 1800 metrów. Samochodem musiałbym znów wrócić na Toruńską. Co robić? Zostawiam samochód. (BŁĄD TRZECI?) Biegnę z wywieszonym jęzorem prawie sprintem, bo przecież muszę zdążyć. Jestem niemal punktualnie o 11:00. Mańka jeszcze nie ma. Ale czuję się jak na mecie, a nie jak na starcie…

Odpoczywam kilka minut. Nadciąga Marian. Przybijamy „piątkę”, przejmuję telefon z aplikacją, biegnę. „Powodzenia” – słyszę za plecami. Od Grota w kierunku Północnego fajna ścieżka rowerowa. Trzymam dobre tempo, ale bez szaleństw (5 minut/kilometr). Widzę już Most Północny.

Jakieś 500 metrów przed mostem stojaki, dechy w poprzek drogi i napis – ZAKAZ WSTĘPU! BUDOWA. A za nimi wielka jak dom rura zalana betonem, ciągnie się jak okiem sięgnąć w prawo i w lewo. TOŻ TO NOWA CZAJKA!!! Co robić? Mijam zaporę (BŁĄD CZWARTY) i próbuję wdrapać się na rurę. Widzę już nawet drugą stronę. A po drugiej stronie wóz Straży Miejskiej na sygnale i głos przez megafon: „PROSZĘ NATYCHMIAST ZAWRÓCIĆ!!! „. No przecież nie mogę… Mam misję. Piotrek czeka! Idę dalej. „WRACAJ I TO JUŻ!!!” Tędy nie przejdę. Skręcam w prawo, biegnąc wzdłuż rury. „JUŻ POLICJĘ PO CIEBIE WYSYŁAMY” – o żesz Ty – uciekam do lasu.  Ale rura nie ma końca. Próbuję znów przez nią przejść, wpadam po kolana w jakiś rozwodniony deszczem beton. Biegnę dalej lasem, oddalam się cały czas od Wisły.

Po kilkuset metrach w końcu mogę zrobić ruch w lewo, ale wpadam na jakiś wielki plac budowy. Żadnej ścieżki, leje jak z cebra. Same wykopy i błoto. Ciągnę jak koń na Wielkiej Pardubickiej. Niestety większość przeszkód to rów z wodą. Do jednego wpadam po kolana. Mam dosyć. Poddaję się (BŁĄD PIĄTY), dzwonię do Piotrka. „Biegnij swoją część trasy, a jutro się to jakoś poskleja. Jestem w czarnej d…e. Przez godzinę się stąd nie wygrzebię. Ale gdzie jesteś? No kur… nie wiem. Dasz radę. Musisz się przebić do Myśliborskiej”.

Ale ja nawet nie wiem już jaki to kierunek. Mój telefon właśnie zamókł, a tego z aplikacją nie znam. Straciłem kompletnie orientację. Od dwudziestu lat mieszkam w Warszawie, ale po prostu, nie wiem gdzie jestem! Brnę w błocie na „czutkę”. Jest jakaś droga, jest koniec budowy, jest Myśliborska. Za chwilę Most Północny. Już prawie po drugiej stronie Wisły widzę biegnącego mi z odsieczą Piotrka. Alleluja!!!

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie JA-BIEGNE-1024x760.jpg

Piotrek przejmuję telefon. I rusza na lewy brzeg Wisły. To ja za nim (BŁĄD SZÓSTY). W końcu i tak muszę biec w kierunku południowym. I się zaczęło… Piotrek maratończyk nie lubi się cackać. Włączył wyższy bieg i zasuwa (albo już byłem tak zmęczony, albo kręcił w granicach 4,40/kilometr). Biegniemy na lewy brzeg i potem cztery kilometry do Mostu Grota. „Nogi ciężkie jak z waty”. Skupiam się tylko na kolorowych podeszwach Piotrka i trzymam dystans…

Udało się… Ulga…Przy Grota się rozstajemy. On dalej na południe, ja – już truchtem w kierunku zostawionego gdzieś po drugiej stronie Wisły samochodu. Już jestem bezpieczny. Zostały tylko dwa kilometry…

Nigdy nie czuj się bezpieczny! Przebiegam most, za skrzyżowaniem z Modlińską schodzę na dół (BŁĄD SIÓDMY) i truchtam, mając Trasę Toruńską nad sobą. Nagle wyrasta przede mną torowisko – droga zamknięta (skąd ja to znam?!). Mogę wrócić się kilkaset metrów, wdrapać schodami na Toruńską, ale to kilkaset metrów do tyłu. Ja się nie cofam!!!

Przełażę przez jakąś furtkę. Przede mną skład towarowy. Ciągnie się w jedną i w drugą stronę bez końca. Przechodzę pod kołami wagonu na drugą stronę. A tam… kolejnych kilkanaście składów. Jeden za drugim. Boże, czemu mi to robisz? Przecież na świecie jest tylu większych sukinsynów!!! Albo na czworakach pod kołami, albo na złączach wagonów wdrapuję się na rampę i zeskakuje po drugiej stronie. Naliczyłem 14 albo 15 składów… Potem już tylko przez torowisko przy stacji WARSZAWA TORUŃSKA (ludzie dziwnie patrzyli się na gościa wychodzącego z rowu, wspinającego się na torowisko z orzełkiem na piersi i wielkim napisem POLSKA na plecach) i już jestem wolny….

Ostatni kilometr słaniając się na nogach, krótkie poszukiwanie samochodu, jazda do domu, dwie szybkie „lufy” na rozgrzewkę i kąpiel w gorącej wodzie. Przeżyłem…”

RD: (od lewej) Marek Skalski, Mariusz Walkiewicz, Robert Błoński, Marcin Lepa, Cezary Olbrycht, Piotr Gołos

Aby nie zmarnować wysiłku tych, którzy biegli, zamiast taplać się z błocie, obliczyliśmy orientacyjny czas naszego biegu. Wyszło nam 3:53’48”

Zarząd Stowarzyszenia podjął też decyzję, aby następny maraton pobiec pętlami wokół stadionu Agrykoli. Może wtedy nikt się nie zgubi…

/cez/