Za nami kolejna egzotyczna wyprawa – odwiedziliśmy Gambię, najmniejszy kraj Afryki. Przy okazji była okazja zasięgnąć języka, co u naszych grupowych rywali z mistrzostw świata, czyli Senegalu. Mocnych przeżyć było mnóstwo. Spacerowaliśmy z lwami, odwiedziliśmy małpi park, ale też obejrzeliśmy na żywo mecz ligi gambijskiej. Byliśmy też w prawdziwej gambijskiej wiosce, gdzie przywieźliśmy miejscowym dzieciakom trochę kredek, pisaków, książek, kolorowanek i zabawek. Przekazaliśmy też kilka worków ryżu. Przyjęto nas po afrykańsku: śpiewem, tańcem, bębnieniem i skromnym posiłkiem z kaszy kuskus. Byliśmy pod wrażeniem tego, w jaki sposób ci ludzie radzą sobie z biedą.
Nie mogło zabraknąć meczu z „miejscowymi”. Do przerwy remisowaliśmy 0:0, choć okazji do zdobycia bramki nie brakowało. Trudno jednak było nam się odnaleźć na nierównym, kamienisto-piaszczystym boisku, na którym piłka odbijała się we wszystkie strony i nie słuchała naszych stóp. W przerwie rywale sprowadzili posiłki, dokonali kilku zmian w składzie i jeszcze zwiększyła się różnica wieku – od większości z nas byli o ponad 20 lat młodsi. Średnia wieku naszego zespołu sięgała 50 lat, dodatkowo jeden z nas grał z poważną kontuzją kolana (zerwane więzadła).
Rywale szybko zdobyli dwie bramki i jeszcze szybciej uwierzyli, że zwycięstwo mają w kieszeni. Wtedy jednak wyszło nasze doświadczenie wyjazdowe oraz codzienne, poranne treningi biegowe pod okiem Piotrka Gołosa, który aplikował nam przebieżki po plaży.
Najpierw Robert Błoński wykorzystał podanie Darka Tuzimka z rzutu rożnego, a potem sam wyłożył piłkę Mariuszowi Walkiewiczowi, który doprowadził do wyrównania. – To mój pierwszy gol od ponad trzech lat – cieszył się „Mario”.
W tym momencie za szybko uwierzyliśmy w remis na Czarnym Lądzie i zamiast wrócić pod bramkę, patrzyliśmy na sędziego, by kończył mecz – bramka na 2:2 i tak padła w doliczonym czasie. Sędzia był bezlitosny – ostatnie kopnięcie w kierunku naszej bramki skończyło się golem – mimo bardzo ofiarnej postawy Jacka Kowalskiego między słupkami. Gospodarze byli przeszczęśliwi, ale i tak od początku spotkania czekali na… jego koniec, by wymienić się z nami koszulkami, spodenkami i getrami. Najwięksi szczęściarze dostali także buty.
MVP meczu wybrano Piotrka Gołosa (naciskał go mocno Adam Gilarski), który spokojnie znalazłby miejsce w drużynie Real Banjul, której ligowe spotkanie z Ports Authority mieliśmy okazję obejrzeć na żywo. Dzięki staraniom Mariusza Walkiewicza, który jeszcze przed wylotem nawiązał kontakt z właścicielem drużyny, znaleźliśmy się na stadionie w Banjul. Niestety, nie przynieśliśmy szczęścia, Real nie przerwał passy trzech spotkań bez porażki i przegrał 0:1.
Zdenerwowany prezydent Realu, dwunastokrotnego mistrza Gambii (ostatni raz w 2014 roku), wyjechał ze stadionu minutę po spotkaniu. – Trener nie może spać spokojnie – powiedział nam Willy Abraham, kiedy w piątek spotkaliśmy się z nim na obiedzie. Prezes i właściciel opowiadał, że jego piłkarze zarabiają 50-100 euro miesięcznie, a zespół żyje ze sprzedaży zawodników. Najwyższy transfer to 300 tys. euro. Pytany o Senegalczyków stwierdził: – Mają indywidualności, ale są kiepsko zorganizowani na boisku i słabo przygotowani taktycznie. Nie lubią, kiedy rywal gra szybkimi podaniami, w ich poczynaniach panuje chaos – wyglądało, jakby chciał nas pocieszyć przed mundialową konfrontacją biało-czerwonych. Jego wspomnienia z kontaktów z europejskimi klubami dotyczą Łudogorca Razgrad.
– Byłem kiedyś w Bułgarii w interesach – opowiadał. – W trakcie spotkań, biznesmeni z tego kraju bez skrępowania wyjmowali pistolety i kładli je na stole. Miałem pełne portki – śmiał się Abraham.
My, tak nieprzyjemnych doświadczeń w Gambii nie mieliśmy. To jedno z bezpieczniejszych i bardziej przyjaznych krajów w Afryce. A jeśli kiedyś odwiedzicie Banjul, nie zdziwcie się, jeśli zobaczycie kogoś w stroju reprezentacji Polski. To były prezenty od nas.
Reprezentacja Dziennikarzy – Gambia 2:3 (0:0). Bramki dla RD: Błoński i Walkiewicz. Skład: Kowalski – Gondek, Gilarski, Walkiewicz – Tuzimek, Gołos – Błoński.
/rb/