Kenia, 16-24 stycznia 2016
Prawie dekadę czekaliśmy na zagraniczne tournee z którego wrócimy niepokonani. Po wizycie w Azji, gdzie dziewięć lat temu nie przegraliśmy w Chinach żadnego z trzech spotkań międzypaństwowych, w Afryce trzy raz nie daliśmy się pokonać Kenijczykom z Watamu (region Ukunda) koło Mombassy. Sukces tym większy, że najmłodszy z nas urodził się w… 1975 roku. Czyli byliśmy oldbojami w kategorii oldbojów 🙂
„Przygody Tomka na Czarnym Lądzie” to nic w porównaniu z naszymi perypetiami w Kenii, ale warto było. Zorganizowanie meczów międzypaństwowych okazało się prostsze niż nam się wydawało. Wszechobecni na plaży przy Oceanie Indyjskim „lokalesi” w kilkadziesiąt minut skrzyknęli się z kolegami i pozostało wyrysować boisko na piasku, postawić bramki z patyków i zagrać dziesięciu na dziesięciu.
Pierwszy mecz skończył się remisem 2:2, choć tak naprawdę wynik mógł i powinien być zupełnie inny. Kiedy strzeliliśmy gola, nagle okazało się, że Bartek Remplewicz był na spalonym, choć meczu nie sędziował profesjonalny arbiter i nie ustaliliśmy, że gramy na ofsajdy. Sporne sytuacje, kiedy piłka przelatywała nad słupkiem, rozstrzygaliśmy na korzyść miejscowych. Po golach Roberta Błońskiego i Rafała Saka skończyło się remisem 2:2. Jako, że wyjazd przebiegał pod hasłem: „Andrzeju, nie denerwuj się” – do hotelu wracaliśmy uśmiechnięci.
Mecz okazał się doskonałym pretekstem dla rywali, by przy okazji upłynnić lokalne towary: koraliki, bransoletki, zawieszki na klucze, chusty czy kokosy… Na następny dzień umówiliśmy się na rewanż na trawie.
Na boisko dojechaliśmy tuk-tukami czyli trójkołowymi pojazdami niezwykle popularnymi w Mombassie i okolicach. Kiedy Leo Beenhakker prowadził reprezentację Polski, przy okazji wykładów na warszawskiej AWF powiedział: „Na boisko tej jakości bałbym się nawet wyprowadzić swojego psa, bałbym się, że zrobi sobie krzywdę”. Ciekawe, co by powiedział, gdyby zobaczył boisko – a raczej nieoznakowany, nierówny jak diabli plac – z dwoma bramkami (wbite na chybił-trafił bambusy połączone sznurkiem imitującym poprzeczkę). Uwielbiamy takie lokalne klimaty, więc zagraliśmy spotkanie poznając przy okazji lokalną kulturę. Niesamowite wrażenie wywarli na nas przeciwnicy – w większości grali bez butów, ale w ogóle im to nie przeszkadzało w bieganiu i operowaniu piłką.
Wielkiej finezji w tym meczu nie było, futbolówka skakała na nierównej nawierzchni jak piłeczka kauczukowa, dlatego więcej czasu spędziła w powietrzu niż pod stopami. Nierówna nawierzchnia bardzo nam pomogła w strzeleniu gola – piłka podskoczyła na nierówności i zmyliła bramkarza, dzięki temu Czarek Olbrycht trafił na 1:0. Kilka minut przed końcem rywale wyrównali i potrzebne były rzuty karne. Z naszej strony „jedenastki” wykorzystali Sak z Błońskim, po sześciu seriach rywale też mieli dwa trafienia i zgodnie uznaliśmy, że mecz kończy się remisem.
Po spotkaniu i przed nim byliśmy atrakcją dla miejscowych dzieciaków, których gromada pojawiła się wokół boiska. Co chwila zaczepiały nas sympatycznym „Jambo, jambo” (pozdrowienie w stylu naszego cześć) i chętnie ustawiały się do zdjęć.
Trzeci mecz rozegraliśmy ostatniego dnia pobytu – znowu na plaży. Wygraliśmy 2:0 (gole Bartek Remplewicz i Cezary Olbrycht) nie zostawiając rywalom złudzeń, że to my lepiej i zdrowiej przepracowaliśmy tydzień pod afrykańskim słońcem. Warto dodać, że do Afryki pojechaliśmy bez… nominalnego bramkarza, ale w tej funkcji doskonale radzili sobie: Piotrek Gołos, Darek Tuzimek, Marek Skalski i Maciek Sołdan.
Afrykańska Reprezentacja Dziennikarzy:
Piotr Gołos, Bartosz Remplewicz, Maciej Sołdan, Dariusz Tuzimek, Piotr Wierzbicki, Robert Błoński, Radosław Pyffel, Rafał Sak, Adam Gilarski, Marek Skalski i Cezary Olbrycht.