Koguty nam nie podskoczyły

9 czerwca (czwartek), Warszawa

To była najszybsza mobilizacja w historii nowoczesnej Europy. W zaledwie 24 godziny trener Wojciech Jagoda powołał pod broń naprawdę silny kadrowo zespół. Rywal na papierze zacny – reprezentacja francuskich dziennikarzy. Miejsce – Łazienkowska 3, boczne boisko Legii, przygotowane, że palce lizać. Trawa sama się uśmiechała i gra na takiej płycie sprawiła wszystkim wielką przyjemność.

Ale wróćmy do meritum. Gości na mecz przyprowadził sam Bixente Lizarazu. Mistrz świata i Europy szybko, aczkolwiek dyplomatycznie wykręcił się z udziału w tym pojedynku. Zapewniał, że nie ma odpowiedniego obuwia ale po naszej profesjonalnej rozgrzewce doszedł chyba do wniosku, że jego obecność nie pomoże zbyt francuskim żurnalistom.

Trener Jagoda bardzo poważnie podszedł do tego spotkania. To będzie najważniejszy sprawdzian pierwszego półrocza – grzmiał na odprawie w szatni. Zapatrzony w Barcelonę nakreślił taktykę zbliżoną do katalońskiego ideału. Wyjściowy skład wyglądał następująco: w bramce Kowalski, w obronie od prawej Wierzbicki, Borek, Romer oraz Bonecki. Przed tą czwórką miał operować „gościnnie” Piotr Dziewicki. Forma byłego piłkarza „Czarnych koszul” była jednak niewiadomą, bowiem na treningu poprzedzającym spotkanie niespodziewanie zabrakło mu tlenu (tak, tak nawet zawodowcy przekonują się, że na naszych zajęciach lekko nie jest). Przed „Dziewikiem” Jagoda ustawił trójkę: Świerczewski – Twarowski – Pawłowski, który miał być naszym Messim. To trio miało operować blisko siebie. Grać góra na dwa kontakty, rozrzucać piłki do boku lub zagrywać prostopadle do wbiegających spod linii skrzydłowych. Tam, bardzo szeroko, mieli z kolei hasać Olbrycht z Dębińskim wspierani przez ofensywnie grających bocznych obrońców. I najważniejsze! Nikt nie miał prawa stać w okolicach szesnastki! Na ławce rozpoczęli: Błoński, Feddek, Kocięba, Lepa oraz Zubilewicz.

Nasza taktyka okazała się zabójcza dla Francuzów. Od początku stwarzaliśmy sobie mnóstwo sytuacji i na efekty nie trzeba było długo czekać. Do przerwy prowadziliśmy 7:0! Worek z bramkami szybko rozwiązał Wierzbicki. Do siatki Kogutów dwukrotnie trafili także Pawłowski oraz Dębiński, po razie bramkarza gości pokonali Błoński, Twarowski oraz Dziewicki.

W przerwie popadliśmy chyba w samozadowolenie. W nasze szeregi wkradło się trochę niechlujstwa, czego efektem były dwa gole strzelone przez rywali. Co ciekawe, oba autorstwa jedynego we francuskim zespole ciemnoskórego zawodnika! (w kadrze Blanca sytuacja raczej nie do pomyślenia). Wówczas przypomniał o sobie rezerwowy tego dnia Feddek. Tajemnicą poliszynela pozostanie fakt, dlaczego tak rzadko z jego usług korzystał trener Jagoda. W kuluarach mówiło się o treningu poprzedzającym to spotkanie, na którym wspomniany napastnik stawił się w mocno podejrzanej formie ….

Niewątpliwie Feddek w drugiej połowie był niczym diabeł z pudełka. Co kontakt z piłką to bramka. Dwie superasysty Boneckiego, jedno precyzyjne dośrodkowanie Olbrychta, akcja ze Świerczewskim i w bardzo krótkim czasie cztery razy trafiał do siatki. A mógł zdobyć jeszcze co najmniej dwa gole, gdyby wykorzystał dokładne podania kolegów, w szczególności Wierzbickiego i Olbrychta.

Rozbiliśmy Francuzów 13:2! Po meczu zjedliśmy wspólnie lunch i ustaliliśmy, że rewanż odbędzie się na francuskiej ziemi, a dokładniej w Paryżu. Być może już w październiku znów staniemy na przeciwko siebie. Tak więc „Les Bleus” przyjaciele.

/fedorio/

W Lubinie z Zagłębiem

4 czerwca (sobota), Lubin

Cztery świetne, ale niestety niewykorzystane sytuacje w meczu z Zagłębiem Lubin spowodowały, że przegraliśmy 1:3. Rzadko kiedy drużyna o tak dużym potencjale i możliwościach – z Dawidem Plizgą, Adrianem Błądem i Damianem Dąbrowskim z pierwszej jedenastki Zagłębia oraz lubińskimi mistrzami Polski z Młodej Ekstraklasy w składzie – wygrywała z nami w tak szczęśliwy sposób.

Pierwszego gola straciliśmy pół minuty po rozpoczęciu spotkania, drugiego – pół minuty przed końcem pierwszej połowy, kiedy było 1:1. A trzeciego – po perfekcyjnie wykonanym przez 26-letniego Plizgę (dwa mecze w reprezentacji Polski Franciszka Smudy) rzucie wolnym z 18 m. – Szacunek, panowie – powiedział nam pomocnik Zagłębia, zdziwiony wysokim poziomem, jaki w sobotnie, upalne popołudnie zaprezentowali dziennikarze na pięknej Dialog Arenie w Lubinie.

Goli powinno paść w tym spotkaniu więcej – przede wszystkim dla nas. Brakowało szczęścia: dwa strzały w sobie tylko znany sposób obronili bramkarze Zagłębia, jedno uderzenie zostało w ostatniej chwili zablokowane przez obrońcę, a po kolejnym piłka minimalnie minęła słupek.

Rywale dłużej byli przy piłce, ale niewiele z tego wynikało. Znakomite spotkanie rozegrał na lewej obronie Daniel Olkowicz, który jednogłośnie został wybrany MVP spotkania rozegranego przy okazji charytatywnego turnieju Gramy dla Marcela.

Dochód (cegiełki kosztowały pięć złotych) był przeznaczony dla niepełnosprawnego Marcela Potockiego – honorowego funkcjonariusza lubińskiej policji, który na wózku inwalidzkim towarzyszył nam przez cały dzień. Organizatorzy zebrali około 30 tysięcy złotych, a wzruszona Mama powiedziała: – Po raz pierwszy od dawna usnę dziś spokojnie.

Spokojniejszy sen miał również nasz trener Wojciech Jagoda, który bardzo cieszył się z dobrego występu czwórki obrońców: Piotr Gołos, Michał Kocięba, Michał Luciński, Daniel Olkowicz wzmocnionych w meczu z Zagłębiem grającym wcześniej jako defensywny pomocnik Piotrem Kwiatkowskim. – Może to jest blok defensywny na sierpniowy mecz w Pucharze Polski? – zastanawiał się Jagoda, nie zapominając jednocześnie, że miejsca w składzie łatwo nie oddadzą Maciej Bonecki, Mateusz Borek, Adam Gilarski, Adam Romer i Paweł Sikora.

Z Lubina wracaliśmy wykończeni, było nas ledwie trzynastu, a między 17 a 20.30 rozegraliśmy – na głównej płycie po 11 – dwa mecze po 20 minut i jedno spotkanie 2×30 minut.

Wyniki turnieju
Policja – Samorządowcy 1:1; KGHM – Reprezentacja Dziennikarzy 1:0. Mecz przegraliśmy po tak pięknym golu, że wg trenera Jagody „spokojnie mógłby być ozdobą finału Ligi Mistrzów; Samorządowcy – KGHM 0:3; Policja – Reprezentacja Dziennikarzy 0:2. Obie bramki strzeliliśmy z rzutów karnych. Jedenastki pewnie wykonali Darek Tuzimek i Michał Kocięba. Szczególną radość miał „Kocio”, na co dzień rzecznik prasowy Legii. W bramce policji stał… czerwonowłosy Michał Wiśniewski, który kiedyś był autorem hymnu drugiego warszawskiego klubu, Polonii.

Mecz wieczoru: KGHM Zagłębie Lubin – Dziennikarze 3:1.
Po tym spotkaniu gospodarze opowiadali, że przez przypadek zamknęli jednego z naszych zawodników w szatni, ale rzekomy pechowiec zapewnia, że to historia wyssana z palca.

Dziennikarze: Grzegorz Jędrzejewski – Piotr Gołos, Michał Luciński, Michał Kocięba, Daniel Olkowicz – Piotr Wierzbicki, Piotr Kwiatkowski, Dariusz Tuzimek, Andrzej Twarowski – Robert Błoński, Bartosz Remplewicz oraz Tomasz Zubilewicz i „nasz” Marokańczyk z Hiszpanii Saladin Afkir czyli „Salech”.

Zobacz relację na policyjni.pl.

/rb/

Lubin charytatywnie

4 czerwca na Dialog Arenie w Lubinie weźmiemy udział w imprezie charytatywnej „dla Marcela”. Zagramy kilka meczów, w tym z pierwszoligowcami z KGHM Zagłębia.

Zobacz plakat

Przeczytaj zapowiedź turnieju z portalu miedziowie.pl:

Wreszcie udało się zorganizować turniej charytatywny „Gramy dla Marcela”. W zeszłym roku policjanci mieli zagrać z piłkarzami, dziennikarzami i samorządowcami, żeby pomóc małemu chłopcu, ale ich plany pokrzyżowała powódź.

Turniej piłki nożnej odbędzie się 4 czerwca na Dialog Arena. Komendant lubińskiej policji, Tomasz Gołaski liczy, że trybuny stadionu, które mieszczą 16 tysięcy osób będą pełne: – Koszt cegiełki to 5 zł. Wszystkich zachęcam, bo to niewielki koszt. Będziemy zbierać pieniądze na przystosowanie mieszkania dla osoby niepełnosprawnej, czyli dla naszego honorowego funkcjonariusza, starszego aspiranta Marcela Potockiego.

Rodzina Marcela mieszka w małym mieszkaniu. Niedługo będzie się musiała przeprowadzić do większego, bo za dwa lata trzeba będzie zmienić chłopcu wózek, który nie zmieści się w drzwiach obecnego mieszkania. – W nowym miejscu wszystko będzie przystosowane dla Marcela: pokoje, łazienka i meble, bo to mieszkanie będzie jego mieszkaniem – zaznacza mama chłopca.

Zarząd klubu Zagłębie Lubin bardzo przychylnie ocenił tę inicjatywę. Ponieważ klub jako spółka nie może przekazywać darowizn, postanowił pomóc w inny sposób, dając obiekt i zaangażowanie piłkarzy. – Nowy trener, Jan Urban, nie ma w zwyczaju przeprowadzać okresu roztrenowania i zawodnicy udadzą się na urlopy, ale ze względu na wagę, jaką przywiązujemy do tej imprezy, piłkarze zostaną, żeby 4 czerwca rozegrać ten turniej – mówi Jerzy Koziński, do niedawna prezes klubu.

Cegiełki można już kupować w sklepie klubowym Zagłębia i w galerii Cuprum Arena. Warto, bo zagrają reprezentacje policji, samorządowców, ekstraklasa Zagłębia Lubin oraz piłkarska reprezentacja dziennikarzy ogólnopolskich telewizji takich jak TVN, Polsat czy Canal+.

Grassroots Day

25 maja (środa) 2011, Warszawa

Już po raz drugi wzięliśmy udział w turnieju Gassroots, który odbył się przed Pałacem Kultury i Nauki. Polega on na „zabawie” z piłką na małym boisku. Drużyny liczą 4 zawodników + bramkarz. Do konfrontacji stanęło 6 drużyn po trzy w dwóch grupach.

Nasze barwy reprezentowali Adam Romer, Tomasz Zubilewicz, Michał Kocięba i Marek Kleitz.

W pierwszym meczu zmierzyliśmy się z zespołem „ Olimpiad Specjalnych”. Nasza przewaga w tym spotkaniu nie podlegała dyskusji, wygraliśmy 9:1.

W kolejnym pojedynku podejmowaliśmy drużynę kobiet – stołeczny AZS. W tej konfrontacji również zanotowaliśmy zwycięstwo pokonując ambitnie i nieźle grające technicznie piłkarki 5 do 1 i z kompletem zwycięstw zajęliśmy pierwsze miejsce w grupie.

Turniej rozpoczął się później niż planowali organizatorzy, poza tym każdy z nas miał tego dnia jeszcze inne plany, dlatego postanowiliśmy, że odstąpimy nasze pierwsze miejsce w grupie i walkę o triumf w turnieju zespołowi „Olimpiad Specjalnych”.

/kl/

Maraton na Litwie

21 maja (sobota), Litwa

To były najbardziej intensywne zawody w historii Reprezentacji Dziennikarzy. Osiem meczów po dwadzieścia minut, czyli 160 minut grania niemalże bez przerwy. Nic nas jednak nie było w stanie złamać. Wygraliśmy na Litwie Międzynarodowy Turniej Piłkarski Dziennikarzy. Nikt nas nie zdołał pokonać.

W sobotę pogoda dopisała, było słonecznie i gorąco. Regulamin zawodów odbywających się w Centrum Sportu w Druskiennikach do końca owiany był tajemnicą. Pierwsze przecieki mówiły, że w turnieju weźmie udział osiem zespołów i każdy zagra z każdym po 10 minut. Na miejscu okazało się, że zgłosiło się dziewięć drużyn. System każdy z każdym pozostał, ale spotkania wydłużono do 20 minut.

Efekt był taki, że po pierwszych czterech seriach spotkań na stadionie zapanowała kompletna cisza. We wcześniejszych meczach słychać było jeszcze krzyki, zagrzewanie do walki, oklaski. Później każdy oszczędzał siły i starał się ich nie tracić na niepotrzebne gesty.

Nasza reprezentacja okazała się najbardziej wytrzymała. Pokonaliśmy kolejno Azerbejdżan, NTV+ (Moskwa), Press’as (Wilno), Ukrainę, Łotwę, Białoruś i Briańsk. W ostatnim meczu zremisowaliśmy 0:0 z Kownem. Bilans bramek był niezwykły jak na turniej drużyn 7-osobowych: 12 zdobytych i zaledwie dwie stracone.

Dodatkowo nasi zawodnicy zdobyli dwie nagrody indywidualne: Jakub Kwiatkowski został wybrany najlepszym bramkarzem, a Dariusz Tuzimek otrzymał tytuł MVP turnieju.

O tak zdecydowanym sukcesie zadecydowała między innymi taktyka trenera Wojciecha Jagody. W kilku spotkaniach zalecił dosłowne stosowanie starej piłkarskiej zasady: Lepiej mądrze stać na boisku, niż głupio biegać. – Nie biegaj! Pamiętaj, że gramy jeszcze następny mecz! – słychać było często donośny głos trenera na stadionie w Druskiennikach. Nie brakowało też innych znanych od wieków zagrań taktycznych, takich jak chowanie się w cieniu drzew podczas krótkich przerw pomiędzy meczami.

To nasz pierwszy tryumf w turnieju na Litwie. Mimo że nigdy nie przegraliśmy tam meczu, nigdy też nie udało nam się zająć pierwszego miejsca, bo finały przegrywaliśmy po karnych.

Odnotowaliśmy jeszcze jeden sukces. Na boisku zdobyliśmy 22 punkty, czyli o 18 więcej niż kierowca naszego autokaru w drodze na Litwę…

/olo/

Z prawnikami na Ł3

Gdy ekipa „litewska”, pod wodzą trenera Wojciecha Jagody, pojechała na turniej w Druskiennikach, „warszawska” część Reprezentacji Dziennikarzy rozegrała mecz z przygotowującą się do branżowych mistrzostw drużyną prawników. Sprawdzian nie wypadł dla przedstawicieli palestry dobrze, pokonaliśmy ich bowiem 8:2.

Na miejsce starcia wybrane zostało boczne boisko Legii. Rywali do boju prowadził mecenas Adam Gilarski, na co dzień stanowiący silny punkt naszej defensywy. Jak się okazało, mimo że w drużynie prawników pojawili się zawodnicy z całej Polski mieli oni poważne problemy kadrowe. W efekcie, by spotkanie doszło do skutku, konieczne było użyczenie przeciwnikom zawodników.

W naszej ekipie także nie zabrakło gości, z których największą uwagę zwracał były piłkarz Lecha Poznań, Legii Warszawa i reprezentacji Polski Maciej Murawski. Ponadto zasilili nas Janek Błoński (syn Roberta) i Cezary Jasiński. Ten ostatni, podobnie jak bramkarz Włodek Lisiewicz (w sparingu wystąpił w polu) zaczęli mecz w drużynie prawników i grali w niej do czasu, gdy dojechali brakujący gracze. Z kolei po kontuzji jednego z przeciwników na końcówkę meczu wzmocnił ich młody Błoński.

Spotkanie rozgrywano w nietypowym formacie – trzy tercje po pół godziny. Rozpoczęliśmy je w następującym zestawieniu: w bramce Marcin Szuba, w obronie Roman Brzozowski, Adam Romer, Maciej Murawski i Marek Kleitz, pomoc utworzyli Michał Kocięba, Mariusz Jankowski, Marcin Pawłowski i Andrzej Twarowski, zaś atak Marcin Feddek i Robert Błoński. Na boisku pojawiali się ponadto wspomniani Janek Błoński, Cezary Jasiński i Włodek Lisiewicz.

Choć prawnicy prezentowali się nieźle, nasza przewaga nie podlegała dyskusji. Poszczególne tercje kończyły się wynikiem 3:0, 4:1 i 1:1. Co ciekawe, Janek Błoński trafił do siatki w obu drużynach. Poza nim gole dla dziennikarzy zdobywali: jego ojciec Robert, Marcin Feddek, Michał Kocięba, Andrzej Twarowski i Marcin Pawłowski.

Z pewnością byłoby nam trudniej, gdyby nie znakomita postawa w obronie Murawskiego, którego doświadczenie pozwalało na przerwanie wielu groźnych akcji prawników. „Muraś” miał też znakomity wpływ na kolegów, cały czas spokojnie pomagał w ustawianiu się. Od zakończenia kariery pierwszy raz zagrałem jako stoper, w tego typu amatorskich grach występowałem głównie z przodu. Sam byłem ciekaw, jak wypadnę – powiedział po meczu Murawski.

/ms/

Tour de futbol

16 – 17 kwietnia (sobota – niedziela)

2 noce w autobusie i aż 4 mecze w 3 krajach. W Poznaniu zobaczyliśmy hit polskiej ekstraklasy Lech – Legia (1:1), a w Dortmundzie spotkanie niemieckiej Bundesligi Borussia – Freiburg (3:0). Do tego w Opalenicy transmisja Gran Derbi (Real – Barcelona 1:1). Głównym punktem weekendowego Tour de futbol był jednak mecz z niemieckimi dziennikarzami.

Przedsmak atrakcji, jakie oferują nasi zachodni sąsiedzi poznaliśmy w internecie 🙂

Wyjazd okazał się całkiem niespodziewanie podróżą sentymentalną dla Piotra Gołosa, obecnie dyrektora marketingu PZPN. – Kiedyś już tutaj byłem z juniorami Hutnika Warszawa – powiedział, gdy tylko wszedł do recepcji centrum sportowego w Kamen Kaiserau.

To właśnie w tym miejscu, oddalonym o dziesięć minut jazdy od Dortmundu, zagraliśmy z reprezentacją dziennikarzy Nadrenii-Westfalii. W tym ośrodku przygotowuje się do meczów rozgrywanych w Dortmundzie reprezentacja Niemiec, a w czasie mundialu 2006 przebywały tutaj zespoły Hiszpanii, Brazylii, Wybrzeża Kości Słoniowej, USA i Angoli.

Nasz mecz ze względów taktycznych odbył się na mniejszym boisku, a graliśmy w składach bramkarz plus siedmiu zawodników w polu. Początek spotkania nie był udany, bo Niemcy zupełnie niespodziewanie przejęli inicjatywę. – Powiedziałem podczas rozgrzewki, że to nie jest najlepsza drużyna i chyba za bardzo w to uwierzyliśmy – komentował trener Wojciech Jagoda.

Jego słowa wkrótce się potwierdziły – gospodarze objęli prowadzenie po bramce z rzutu karnego.

To był przełomowy moment spotkania, bo zaczęliśmy wreszcie grać swoją piłkę (krótkie i szybkie podania „po ziemi”). Właśnie po takiej koronkowej akcji padła bramka na 1:1, a strzelił ją Czarek Olbrycht. Dwa kolejne gole zdobył Piotr Kwiatkowski po podaniach Michała Kocięby.

Równie udany był wieczór. Na Westfalenstadion Borussia pokonała Freiburg 3:0, a my z trybun mogliśmy oklaskiwać bramkę Roberta Lewandowskiego.

Atmosferę miasta i stadionu opisał Piotr Kwiatkowski na redakcyjnym blogu Eurosportu.

/olo/

6 goli w Mariampolu

24 marca (czwartek), Mariampol

Nie za mało tych butelek? – dopytywaliśmy trenera, gdy prezentował taktykę na Litwinów. Ustawił tylko 9, a mieliśmy grać na pełnowymiarowym boisku. – Tak ma być. Nic mi się nie pomyliło – wyjaśniał Wojciech Jagoda i dwa brakujące ogniwa dostawił na końcu odprawy. To był rewolucyjny pomysł skrzydłowych, którzy mieli pomagać wszystkim formacjom od obrony po atak. W tej wymagającej roli obsadził Macieja Boneckiego i Piotra Gołosa. Tego ustawienia litewscy dziennikarze nie rozgryźli do końca meczu. Najbardziej dały im się we znaki rajdy Bono na lewej stronie.

Pełnowymiarowe boisko w nieogrzewanej hali w Mariampolu wyglądało na kilka razy większe. – Nie widać drugiej bramki. Kto tam dokopie? – żartował Kuba Kwiatkowski. Nasz bramkarz musiał mieć oczy dookoła głowy, bo w czasie meczu za bramką ćwiczyli łucznicy.

Pierwsza połowa była bliska ideału. Znakomicie współpracowali Rafał Dębiński i Marcin Pawłowski. Pomocnicy wychodzili do podań, szukali piłki. Obrońcy nie przegrywali pojedynków. Już do przerwy było 4:0. Kilka akcji wyglądało jak z telewizji. Najlepszą okazję rywale mieli po rzucie rożnym. Po główce komentatora telewizji Viasat Zydrunasa Grudzinskasa piłka trafiła w słupek. Były pomocnik reprezentacji Litwy, który miał przyjemność grać przeciwko gwiazdom Argentyny (Palermo, Simeone, Riquelme), był najlepszym zawodnikiem rywali.

W szatni trener nie musiał nic mówić. Prosił tylko o jak najdłuższe utrzymanie koncentracji.

W drugiej połowie nasza gra nie była już tak dobra, ale mimo kilku okazji dla przeciwników nie straciliśmy gola. Sami za to jeszcze dwa razy pokonaliśmy Taudvydasa – brata znanego z gry w Polsce Donatasa Venceviciusa. W szatni mieliśmy dodatkową okazję do świętowania – urodziny Maćka Sołdana.

Z trybun mecz oglądali kontuzjowany Dariusz Tuzimek oraz Dariusz Mazur, który zorganizował to spotkanie. Specjalnie na nasz mecz przyjechał pierwszy trener reprezentacji Litwy Raimondas Zutautas, ale nie dał się namówić na wyjście na boisko. Następnego dnia w mroźnym Kownie zobaczyliśmy jak jego piłkarze ogrywają reprezentację Franciszka Smudy 2:0. Niesitety, kilku z nas ucierpiało na stadionie, gdy policja walczyła z kibolami.

Litwa – Polska 0:6 (0:4). Bramki: Pawłowski 3, Dębiński 2, Pyffel 1.

K. Kwiatkowski – Romer, Sak, Sikora – Dębiński, Sołdan, Wierzbicki, Bonecki, Gołos – Pawłowski i Pyffel oraz P. Kwiatkowski, Skalski, Wiszniowski i Kowalski.

/spa/

Powrót do Polski

3 lutego (czwartek) 2011

Przedsmak pogody, która przywitała nas w Warszawie mieliśmy na lotnisku w Dubaju. W terminalu odlotów klimatyzacja była ustawiona tak, że szybko wyciągnęliśmy z plecaków ciepłe ubrania. Gdy wylecieliśmy z chmur nad Polską, za oknami było biało.

Dzięki zamiłowaniu do piłki nożnej poznaliśmy nowy kraj. – Po Hiszpanach Filipińczycy mają religię katolicką, a po Amerykanach – język angielski – powiedział Rafał Sak. Chrześcijański kraj w tej szerokości geograficznej to wyjątek. Imponująca jest powszechna znajomość angielskiego.

Wracaliśmy z Filipin blisko dobę, trzema samolotami, zmieniając kilka stref czasowych. Nie licząc noclegu na podłodze moskiewskiego lotniska kilka lat temu, to nasz rekord. – Na Boracay zostawiliśmy mnóstwo wspomnień – podsumował z uśmiechem Mateusz Borek, który znakomicie sprawdził się w roli twardego negocjatora na lotniskach i w hotelach. – Wspaniałe wakacje, ale tylko wakacje – dodał trener Wojciech Jagoda, rozczarowany sportową „zawartością” wyjazdu. Na przyszły rok planujemy zgrupowanie z prawdziwego zdarzenia w Turcji albo w Egipcie. W ten sposób chcemy wykuć formę na dziennikarskie EURO 2012, które zaczyna nabierać realnych kształtów.

Andrzej Twarowski, Dariusz Tuzimek, Piotr Gołos i szczególnie Krzysztof Szczeciński przekonali się boleśnie jak trzeba sobie radzić w podróży bez bagażu. Walizka „Doktore” podróżowała za nim z Warszawy blisko tydzień, zanim została dostarczona do hotelu na wyspie. Kto by się spodziewał, że tyle radości może sprawić widok własnej bielizny?

Na długo zapadnie nam w pamięci Cezary Olbrycht, którego meduza poparzyła w twarz. – Biegałem rano z „Wierzbikiem” po plaży. Chciałem się opłukać po wysiłku i przed hotelem wskoczyłem do wody. Było płytko, nic nie widziałem. Nagle poczułem na policzku żywy ogień. Ból był potworny. Natychmiast wyskoczyłem – opowiadał Czarek. – Na szczęście meduza trafiła na prawdziwego twardziela – komentowaliśmy przykre spotkanie międzygatunkowe. Lód, który Czarek przykładał do twarzy przez prawie cały dzień (opatulony na słońcu w zimową kurtkę „Twarożka”) przynosił ulgę, ale nie był najlepszym rozwiązaniem. Szkoda, że dopiero wieczorem – przypadkiem – trafił na kobietę, która bezinteresownie przyrządziła mu lekarstwo.

Żałujemy trochę, że hitowy mecz pierwszej reprezentacji Filipin z Mongolią został zaplanowany już po naszym powrocie. Możesz o nim przeczytać TUTAJ.

/spa/

Thrilla in Manila

1 lutego (wtorek), Manila

Najpopularniejsze sporty na Filipinach to walki kogutów, koszykówka i boks. Nic dziwnego, że znalezienie piłkarskiego rywala stanowiło nie lada wyzwanie. Na boisku w Manili spotkaliśmy się z pierwszymi mistrzami Filipin w piłce nożnej, zespołem Nomads. Klub, założony w 1914 roku, miał popularyzować na Filipinach brytyjskie sporty, w tym futbol.

Przeciwnicy, w większości poddani królowej, pracują w Manili jako nauczyciele angielskiego, sprzedawcy i ubezpieczyciele. Razem trenują i grają w United Football League, w drugiej lidze, mając za rywali takie drużyny jak Pasargad FC, Japan FC, Union Internacional Manila czy Sunken Garden. Rozgrywają też towarzyskie spotkania z żołnierzami, którzy stacjonują na Filipinach. Co roku organizują mini World Cup. – Filipińczycy nie mają piłkarskich tradycji. Najpopularniejsza jest tutaj koszykówka. Jak pewnie zdążyliście się przekonać, największym problemem jest brak boisk – tłumaczył szef sekcji piłkarskiej Nomad Sports Club Shane Cosgrove.

Graliśmy na płycie tuż obok międzynarodowego lotniska, z którego mieliśmy następnego dnia odlecieć do Polski. Co chwila z pasa podrywał się samolot i przelatywał nad boiskiem. To była jedna z najgorszych płyt, na jakiej graliśmy, choć w Kambodży mogliby pozazdrościć. Nierówna nawierzchnia, trawa wysypana żwirem, do podeszw butów przyklejało się błoto.

W pierwszej połowie gospodarze wystawili zespół B, który nie był w stanie nam zagrozić. Prowadziliśmy po strzale Roberta Hirscha, który z bliska dobił piłkę odbitą od poprzeczki. Bramkową akcję przeprowadził na skrzydle Czarek Olbrycht, jego dośrodkowanie podbił obrońca, ale prawie przelobował swojego bramkarza. Niemal równo z końcowym gwizdkiem szansę Robert miał szansę na podwyższenie wyniku. – Chłopcy byli w lekkim szoku, nie grali przeciwko tak dobrym zawodnikom – opowiadał Cosgrove i dopytywał o zawodowców w naszym zespole.

Po przerwie na boisku pojawił się już pierwszy zespół gospodarzy, wśród nich bracia, którzy zaczynali treningi w Anglii. Rywale stwarzali sytuacje głównie po stałych fragmentach gry. Zdobyli dwie bramki. Odpowiedzieliśmy dwoma trafieniami Czarka Olbrychta. Niestety, nie udało nam się utrzymać prowadzenia i mecz zakończył się remisem 3:3.

Trener dobrze nas ustawił – komentował na gorąco po meczu Piotr Gołos, czym od razu naraził się na złośliwe komentarze, że już zaczął walkę o miejsce w pierwszym składzie na następne spotkanie.

Według gospodarzy najlepszym zawodnikiem spotkania był Maciej Bonecki. Przy okazji dostaliśmy zaproszenie na 100-lecie klubu.

Zdjęcia z meczu i ze zwiedzania z Manili do zobaczenia TUTAJ.

Wojciech Jagoda: Ten mecz jest dla mnie uzasadnieniem całego wyjazdu. Podziękowania dla Radka Pyffela za organizację. Nie wiedzieliśmy nic o rywalu i po raz pierwszy od dawna nie wiedzieliśmy nic o sobie. Spodziewałem się, że to nie będzie przyjemna gra, jeżeli do siły i ambicji nie dodamy boiskowej mądrości i rozsądku. Niestety, w pierwszej połowie strzeliliśmy gola i było jeszcze ciężej, bo rywale ściągnęli posiłki. W drugiej połowie zdarzyło się coś, co w naszej drużynie zdarza się rzadko. Przegrywając 1:2 zachowaliśmy dyscyplinę taktyczną i zabrakło niewiele do wygranej.

Pierwszy skład: Kowalski – Gołos, Borek, Kocięba, Bonecki – Twarowski, Sołdan, Tuzimek, Hirsch – Olbrycht, Remplewicz. Na zmiany wchodzili: Sikora, Zubilewicz, Luciński, Skalski, Kwiatkowski, Wierzbicki i Pyffel.

/spa/