3 maja (niedziela)
Każdy osobno, ale zjednoczeni wokół wspólnego celu – by upamiętnić uchwalenie Konstytucji 3 Maja i pokazać, że w czasach pandemii „zawiasy” nam nie zardzewiały… 27 zawodników Reprezentacji Dziennikarzy pokazało, że potrafi!
Pomysł wyszedł od naszych maratończyków – Piotra i Bartka. Z początku wydawał się mało realny, ale od czego jest wyobraźnia i królowa nauk – matematyka. Od deklaracji do kalkulacji – i wyszło nam, że damy radę! Bo przecież razem możemy więcej.
I tak: Bartek przebiegł z łatwością 20-ścia kilometrów, Piotr i Cezary bez zadyszki po 15, Marek podśpiewując po drodze wykręcił 11, Marciny I, II, III oraz Żelek, Daniel, Maciek, Łukasz i Michał II po 10 (bo wszyscy lubią okrągłe liczby), Filip bez problemu zaliczył 9-tkę, Darek i Radek II stanęli, gdy licznik wybił 8 kilometrów, Robert i Janek – prawie ramię w ramię (2 metry od siebie) pokonali trasę długości 7 km, Grzesiek uznał, że idealny dla niego dystans to 6 kilometrów (z czego sporą część przebiegł, nie wiedzieć czemu, tyłem), Adam, Mateusz, Andrzej, Michał I, Rafał, Jacek i Krzysiek – jak jeden mąż – wszyscy zaliczyli po tradycyjnej 5-tce, natomiast Mariusz i Radek I poszli na całość i nie zatrzymali się, aż licznik nie wskazał 4000 (obaj prosili, aby ich wyniki podawać w metrach).
Jak mówi klasyk: „jakby tu kochany nie liczyć – wychodzi 229 km!”
Zasada była prosta – każdy biegnie ile zadeklarował (ani mniej, ani więcej!) o dowolnej porze. No może nie do końca o dowolnej… Trasę należało pokonać 3 maja 2020 roku.
I tak: Nocnym Markiem okazał się Grzesiek. To właśnie on, gdy dzień jeszcze walczył z nocą, pierwszy wyruszył na trasę. Jeszcze przed śniadaniem o dotarciu do mety zameldował Cezary, chwilę po nim prezes Marek oraz – nie przez wszystkich jeszcze kojarzony („Panowie, co to za gość wbił się na naszą stronę?”) – Radek II, rzutem na taśmę wyprzedzając Jacka. Tuż po 10.00 (a więc już chyba po pierwszym posiłku) przeszedł komunikat od biegnącego z synem Rafała (tu śniadanie mogło ograniczyć się do zielonej herbaty), Michała I i Mariusza, który walczył z łydką. Potem licznik na dwie godziny się zaciął, bo kto lubi biegać z pełnym żołądkiem? Jak w znanym westernie „w samo południe” walkę z własnymi słabościami zakończył Mateusz, o „błysk szprychy” wyprzedzając poganiającego przed sobą sporą gromadkę Krzysztofa. Tuż po południu rozpoczęły się prawdziwe „żniwa”. To był czas Michała II, Filipa, Maćka oraz pomysłodawcy tego projektu Piotra. Krótko po nich zameldowali się razem (a jednak osobno) Robert i Janek, a jeszcze przed 13.00 (pamiętający czasy, kiedy od 13.00 rozpoczynało się prawdziwe życie) Adam i Andrzej. Kolejni w kolejce byli: nasz młody chart Daniel oraz rekordzista długości trasy – „rączonogi” (tak, jest takie słowo) Bartek. Potem nastała cisza, przerwana przez ambitnie dokładającego sobie kilometrów już na trasie Darka. Jeszcze przed obiadem (chyba, bo on strasznie często je) zameldował wykonanie zadania Marcin I i, po kilkunastu minutach, Marcin III. Mała owacja czekała Żelka, który jak mówił, przyspieszając z minuty na minutę (a jemu można wierzyć), zamknął 200 km. Potem nerwówka… Czy damy radę? Czy wszyscy staną na wysokości zadania? Czy obejdzie się bez kontuzji, która storpeduje nasze plany? Po krótkich poszukiwaniach odnaleźli się jednak Łukasz i lekko zasapany Radek I. Pozostało czekanie na Marcina II, ale na gwiazdę warto poczekać! Dokładnie o 15.55 Marcin II zaraportował swoją 10-tkę.
Jak mówi klasyk: „jakby tu kochany nie liczyć – wychodzi 229 km!”
Jeszcze słów kilka o trasie, bo a nóż gdzieś nas spotkaliście (widzieliście)?
I tak (zaczynając od najdalszych destynacji): Piotrek biegał nad morzem (Sopot – Gdańsk), Mateusz w okolicach Mławy, Michał II hasał po Puszczy Kampinoskiej, Maciek dookoła Zegrza, a Marek w okolicach pobliskiej Dąbrowy Chotomskiej. Łukasza można było spotkać (ale nie dogonić!) na opłotkach Węgrowa. Nową bieżnię w Nowym Dworze testował Jacek. Z dalekowschodnią melancholią na twarzy, w Stoczku Łukowskim dostojnie pokonywał kilometry Radek I. Darek mierzył się z czasem w Radziejowicach pod Mszczonowem, zaś Grzesiek pędząc z Halinowa do Grabiny. Na obrzeżach Warszawy, choć daleko od siebie, biegli na wschodzie Żelek (Wiązowna), na zachodzie Andrzej (Klaudyn), a na południu Filip (Borowa Góra, Józefów). W Wesołej zabawiał się Marcin II, a w Nowej Iwicznej pod Piasecznem zaciskał zęby, walcząc z bólem i niekończącym się dystansem, Mariusz. Otoczony wianuszkiem latorośli Krzysztof zrobił co do niego należało w Piasecznie. Reszta postawiła na STOLYCĘ! Adam odwiedził Las Kabacki, Michał I z synem poruszali się po łuku Dolinki Służewieckiej, Radek II prawie natknął się na Roberta i Janka na moście Siekierkowskim (zabrakło raptem dwóch godzin). Pod nimi pętlę wokół Jeziorka Czerniakowskiego wykonał Marcin II. Cezary ruszył wzdłuż Wału Miedzeszyńskiego i Trasy Siekierkowskiej, Bartek swoją 20-tkę „upchał” w okolicach Gocławia, Bulwarów Wiślanych i Grochowa. Ceniący samotność Daniel zaszył się (to nie to, co myślicie) w Lesie Bemowskim, zaś lubiący się promować Marcin I i Rafał wybrali zatłoczony Park Skaryszewski.
Jak wyszło? Jak mówi klasyk: „jakby tu kochany nie liczyć – wychodzi 229 km!”
/cez/