DZIEŃ 10. Tajlandia/Rosja/Polska

8 marca (poniedziałek)

Wyjazd Tysiąclecia przeszedł do historii. Wróciliśmy w komplecie, cali i zdrowi (zdecydowana większość). Bagaże też przyjechały.

Oto kilka słów podsumowania od Radka Pyffela, który za organizację, zaangażowanie i cierpliwość zasłużył w Azji na WIELKIE PODZIĘKOWANIA:

Słoneczne plaże Tajlandii, wschody i zachody słońca w świątyniach Angkoru, atmosfera pofrancuskiej Kambodży, rajdy na motorach, przejażdżki na słoniach, skoki gibonów w dżungli, a także trzy wygrane mecze, które tam rozegraliśmy – to już przeszłość.

Mam nadzieję, że macie z tego wyjazdu wspaniałe wspomnienia i nie uważacie go za pomyłkę!

Dziękuję za zaufanie zarządowi, który po raz kolejny zdecydował się powierzyć mi spory budżet i dał sporą swobodę przy organizacji.

Dziękuję Wam wszystkim, że udało nam się przez 8 dni, zrobić tak dużo: odwiedzić trzy miejsca, dwa kraje i zagrać trzy mecze. To można porównać tylko do manewru armii Hannibala, który przeprowadził słonie przez Alpy. Nam też się udało ! 🙂

To była wspaniała przygoda, która na pewno na długo pozostanie nam w pamięci!

Radek alias Chińczyk

DZIEŃ 9. Tajlandia

7 marca (niedziela)

Piętrowa łódź wynajęta na cały dzień, bezchmurne niebo, słońce, leżaki, skoki z pokładu do wody. Tego nam trochę brakowało na tym wyjeździe. W końcu się doczekaliśmy.

KLIKNIJ TUTAJ, żeby zobaczyć zdjęcia.

Wieczorem chcieliśmy zobaczyć inauguracyjny mecz tajskiej ekstraklasy, ale po dotarciu na stadion okazało się, że spotkanie zostało przełożone.

/spa/

2010-03-06: Tajlandia, Pattaya

DZIEŃ 8. Tajlandia

6 marca (sobota)

Zaledwie dobę po wygranej w Kambodży znowu wyszliśmy na boisko. Koło Pattai – znanej z kobiecego turnieju tenisowego (gdzie 2 lata temu tryumfowała Agnieszka Radwańska) – pokonaliśmy zespół Europejczyków – nauczycieli angielskiego 6:2.

Zagraliśmy na terenie nowoczesnego ośrodka sportowego Horseshoe Point. Mecz na równej trawiastej nawierzchni był wspaniałą odmianą po kambodżańskich wykopkach. Kończyliśmy przy świetle jupiterów.

Tym razem trener postawił w bramce na Kwiatka. Kowal wystąpił w polu. W pierwszym składzie pojawili się też: Lepa, Brzozowski, Gilarski i Romer na obronie, w środku – Sak, Tuzimek i Sołdan, z przodu – Wierzbicki, Olbrycht i Hirsch.

Sprawdziła się taktyka trenera Jagody, który postawił na ofensywne wejścia stoperów i stałe fragmenty gry. Dwie bramki padły po wrzutach z autu, jeden bezpośrednio z wolnego.

Do przerwy prowadziliśmy 2-0. Gospodarze przyznali po meczu, że cieszyli się z takiego wyniku. Myśleli, że po przerwie zabraknie nam sił. Nie doczekali się naszej słabości, ale wzmacniani systematycznie przez zawodników klubu Pattaya City, który grał mecz w półzawodowej lidze przed nami, na początku drugiej połowy byli najgroźniejsi. Uspokoiły ich dwa trafienia „Hirsza”.

 Brytyjczycy mogli zaimponować zaangażowaniem. Nawet gdy wysoko przegrywali głośnymi okrzykami mobilizowali się do wysiłku. Nie odpuszczali na boisku, ale po meczu z każdym można było spokojnie porozmawiać. Tego możemy się od nich uczyć.

Bramki: 1-0 Gilarski (głową), 2-0 Pyffel, 3-0 Hirsch, 4-0 Hirsch (z wolnego), 5-1 Sikora, 6-1 Olbrycht.

/spa/

2010-03-05: Kambodża, mecz

DZIEŃ 7. Kambodża

5 marca (piątek)

Obfitujące w ryby Tonle Sap (Wielkie Jezioro) w porze deszczowej powiększa się ponad dwa razy. Wizyta w pływającej wiosce na największym jeziorze słodkowodnym Azji Południowo – Wschodniej to jedna z kambodżańskich atrakcji. Po drodze z Siem Reap do portu mijaliśmy domy na palach. Między unoszącymi się na falach jeziora łodziami – domami widzieliśmy nawet kościół i boisko do koszykówki. Jest też sklep z pamiątkami i specjalna platforma widokowa dla turystów, gdzie nasz przewodnik pokazał nam żywe krokodyle.

Drużyna, z którą zmierzyliśmy się popołudniu, to grupa młodych piłkarzy (średnia wieku – 26 lat) zebrana przez Benjamina Jancloes – francuskiego menadżera pięciogwiazdkowego hotelu FCC Angkor.

Gdy podjeżdżaliśmy autokarem na mecz przywitał nas niezwykły widok budowli z wieżami. Okazało się, że to nie świątynia, a hala do koszykówki. Przy wejściu na boisko z betonową podłogą jakaś kobieta (dozorca?) bujała w hamaku śpiące dziecko.

Pod dachem głównej (i jedynej) trybuny ćwierkały ptaki. Murawa przypominała pustynię. Leo Beenhakker z pewnością nie wypuściłby na nią nawet psa.

– To wszystko wygląda tak nierzeczywiście jak mecz z Realem Madryt – powiedział Wojciech Jagoda, który odprawę zaczął od podumowania naszego pierwszego spotkania. – Zagramy w piłkę w kraju bez piłki – żartował trener. Jaggi obawiał się o nasze zdrowie. Apelował, żeby nie biegać na 100 procent i grać jak w latach 20-ych i 30-ych ubiegłego wieku.

Zaczęliśmy w składzie: Kowalski – Sak, Lepa, Brzozowski – Gołos, Sołdan, Hirsch, Tuzimek, Wierzbicki – Remplewicz i Olbrycht. Mieliśmy płynnie zmieniać system gry z 3-5-2 na 3-4-3.

Nasi przeciwnicy – pracownicy hotelu i kilku zaprzyjaźnionych bankowców – wyszli na boisko w strojach z herbem Barcelony. Po tym co pokazali, aż trudno uwierzyć, że trzy lata temu zaczynali od zera i uczyli się dopiero przepisów…

Byli niscy, ale bardzo zadziorni. O sile ich łokci przekonał się Lepka, a dokładnie jego okulary. Nawet „nasze najszybsze nogi” nie mogły wygrać pojedynku biegowego.

Na fatalnej płycie nie było mowy o wymianie podań. Najbezpieczniejsza była gra „na aferę”, długimi przerzutami.

Do legendy przejdzie akcja Piotra Gołosa, który przez kilkadziesiąt metrów zbierał się do dośrodkowania i za każdym razem piłka uciekała mu na nierównościach.

Bardzo dawał się nam we znaki upał. Polewaliśmy się wodą, a już po kilku minutach ubrania były „wyschnięte na wiór”.

Wygraliśmy wykorzystując katastrofalne błędy bramkarza. Najpierw trafił Piotr Wierzbicki, a wynik meczu ustalił po przerwie Radek Pyffel.

Przed golem na 2:0 Adam Gilarski „bombą” z dystansu prawie złamał poprzeczkę, a karnego (za staranowanie Roberta Hirscha w polu karnym) zmarnował Maciej Sołdan. – Nie było faulu na jedenastkę – próbował się usprawiedliwiać Sołdi, którego strzał odbił bramkarz.

Przy stanie 1:0 gospodarze mieli znakomitą sytuację, ale znakomicie spisał się w bramce wprowadzony po pierwszej połowie Kuba Kwiatkowski.

Smaczku rywalizacji dodawal fakt, że przegrany płacił 100 dolarów za wynajęcie boiska i sędziów.

KLIKNIJ TUTAJ, żeby zobaczyć zdjęcia.

/spa/

2010-03-04: Kambodża, Angkor

DZIEŃ 6. Kambodża

4 marca (czwartek)

Zwiedzaliśmy średniowieczną stolicę państwa Khmerów – Angkor Thom i wspaniałe świątynie, z imponującą Angkor Wat na czele. Znana jako Miasto budowla, dedykowana hinduskiemu bogowi Wisznu, powstawała 30 lat. 100 tysięcy niewolników pracowało dzień i noc. Teraz możemy oglądać Angkor Wat na fladze Kambodży.

Niedawno udało się rozwiązać zagadkę upadku Angkoru. Do jego śmierci przyczyniła się długotrwała susza i następujące po niej intensywne opady, które zniszczyły system zaopatrywania miasta w wodę. W XV wieku dzieła dopełniła syjamska armia.

Na miejsce dotarliśmy kawalkadą tuk-tuków, która woziła nas po olbrzymim kompleksie budowli. Tak jak na Wielkim Murze Chińskim zrobiliśmy sobie kilka wspólnych zdjęć w reprezentacyjnych strojach.

Większość turystów na zwiedzanie Angkoru rezerwuje sobie kilka dni, my w zaledwie kilka godzin zaliczyliśmy obowiązkowe punkty programu: Angkor Wat, Ta Prohm i Bajon (wieże z uśmiechniętymi twarzami!). Przez wieki te świątynie kryła gęsta dżungla. Ta Prohm pozostawiono na łaskę przyrody. Olbrzymie drzewa wyrastają teraz wprost z kamiennych ruin.

Najwytrwalsi obejrzeli spektakularny zachód słońca na ruinach światyni Pre Rup, otoczeni przez japońskich turystów. Jak może potwierdzić Czarek Olbrycht, bardziej widowiskowy jest jednak wschód słońca nad Angkor Wat.

KLIKNIJ TUTAJ, żeby zobaczyć zdjęcia.

Wieczorem, w kinie na nocnym bazarze w Siem Reap, obejrzeliśmy film dokumentalny o władcy Kambodży w latach 70-ych – Pol Pocie. „Eksperyment społeczny” nadzorowany przez dowodzonych przez niego Czerwonych Khmerów, radykalną, maoistowską armię, skończył się śmiercią ponad miliona ludzi.

/spa/

DZIEŃ 5. Tajlandia/Kambodża

3 marca (środa) 2010

Polatamy sobie za wszystkie czasy. Dostaliśmy się z Chiang Mai do Siem Reap przez Bangkok. Do kambodżańskiego terminala międzynarodowego szliśmy z samolotu po płycie lotniska. Gorące powietrze było tak gęste, że uderzało w twarz… Jak grać w piłkę w takich warunkach?

Niestety, plan obejrzenia zachodu słońca nad Angkor Wat pokrzyżowały problemy z wizami. Po wypełnieniu kilku kolorowych druków i zdobyciu niezbędnych pieczątek, wydawanych przez rządek umundurowanych urzędników, w komplecie przedostaliśmy się przez granicę. Niedługo będziemy znać na pamięć wszystkie dane z paszportu…

Kambodża to jeden z najbiedniejszych krajów świata, była kolonia francuska. Przy kraju Czerwonych Khmerów, Tajlandia to zachodnia Europa. Kambodżański klimat jest bardzo ciężki dla Europejczyka. Jest duszno, nawet po zachodzie słońca.

Po ścianach budynków biegają jaszczurki. Tu też mają fish spa. – Sesja będzie za darmo jeśli klient nie będzie zadowolony – zachęca reklama.

W hotelu pod sufitem huczą wielkie wentylatory, jak ze sceny otwierającej film „Czas apokalipsy”. W każdym pokoju: fontanna – pomnik, jak miniatura ze świątyń Angkoru.

Na ulicach królują motory, przede wszystkim tak zwane tuk-tuki, czyli motory z zadaszoną przyczepą dla pasażerów. Ich kierowcy zaczepiają cudzoziemców na każdym kroku.

W restauracji można trafić dania tak potwornie ostre, że dosłownie wyciskają łzy. Nie mogliśmy przegapić okazji i zamówiliśmy narodowe khmerskie danie – amok.

To półmetek naszej azjatyckiej eskapady.

/spa/

2010-03-02: Tajlandia, mecz w Chiang Mai