13 maja (środa), Rio de Janeiro
Na dobry początek dnia, śniadanie z widokiem na Copacabanę – bezcenne.
Czarek wrócił ze szpitala. Na szczęście wystarczył specjalny but do usztywnienia stopy. Operacja palca nie była potrzebna.
Przez cały dzień po Rio woziło nas 6 taksówkarzy. Kupiliśmy bilety na mecz ćwierfinałowy Pucharu Brazylii na słynnej Maracanie: Flamengo Rio de Janeiro kontra Internacional Porto Alegre.
Byliśmy na szczycie Garbatej Góry (Corcovado), żeby zobaczyć granitowy posąg, Chrystusa Zbawiciela (Cristo Redentor), który „obejmuje” Rio. Statuę, która ze względu na rozłożone ramiona wygląda jak krzyż, widać niemal z każdego miejsca w mieście. Inna miejscowa atrakcja – kolejka gondolowa na górę o nazwie Głowa Cukru – niestety, była zamknięta.
Wieczorny mecz w świątyni futbolu trochę nas rozczarował. Nie tylko ze względu na brak bramek. – Nie było taktyki, było samo bieganie – podsumował trener Jagoda. Wszystko wynagrodziła nam atmosfera, jaką stworzyli najwierniejsi kibice Flamengo. Na trybunach śpiewy i tańce, prawie non stop. Byliśmy w samym środku fiesty, która zaczęła się godzinę przed pierwszym gwizdkiem. Jeśli tak bawią się na meczu, to jak wygląda karnawał?
Mecz, który przyciągnął 50 tys. ludzi, rozpoczął się dopiero przed 22.00, ponieważ wcześniej miejscowa telewizja nadawała telenowelę. Różnica czasu dla większości z nas była zabójcza. Niektórzy usnęli, ale wg naszego zegara biologicznego była 3.00 w nocy…
Zdjęcia w MULTIMEDIACH
/spa/