26 kwietnia (sobota) 2008, Warszawa, ul. Łabiszyńska
Mecz naszej reprezentacji z drużyną PEKAO SA przejdzie do historii Piłkarskiej Reprezentacji Dziennikarzy. Ale nie dlatego, że graliśmy tak dobrze (albo – nie daj Boże – tak źle), ale z powodów… organizacyjnych.
Najpierw nasz trener tak długo i bez entuzjazmu zbierał skład na to spotkanie, że sam do końca nie wiedział ilu będzie miał zawodników (na szczeście przyszło ich wystarczająco dużo by skompletować ekipę i wygrać).
Później okazało się, że z powodu braku naszego nieocenionego Marka „Mariana” Skalskiego – człowieka, który jako jedyny „ogarnia” zagadnienia sprzętowe – jego zastępcy zabezpieczyli tylko… 14 koszulek. Już myśleliśmy, że trzeba będzie najeść się wstydu i przy linii bocznej wymieniać się przepoconymi koszulkami, ale jakimś cudem udało się uniknąć kompromitacji.
Ale to nie koniec. Funkcjonujące w środowisku sportowym powiedzonko „Organizacja? Na poziomie Stali Mielec…” tym razem pasowało do nas jak ulał. Dlaczego? Bo naszemu prezesowi udało się zapomnieć o załatwieniu sędziego na mecz…
Okazało się, że w drużynie rywali – PEKAO SA jest arbiter, ale nie kwapi się do sędziowania, bo… chciałby sobie pograć. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. W roli arbitra zadebiutował nasz – wiecznie leczący kontuzje – bramkarz Tomasz Kiryluk. I poszło mu znakomicie! Choć byli oczywiście tacy gracze w naszym zespole, którzy po niektórych decyzjach próbowali się nie zgadzać z arbitrem. Dopiero rzucone przez trenera Jagodę gromkie: – No co wy chłopaki! Do naszego Kiryła pretensje macie! – ostudziło rozpalone głowy.
Sam mecz był bardzo zacięty. Zespół Jana Krzysztofa Bieleckiego – z premierem na środku pomocy (a jakże!) – okazał się twardo grającym i wymagającym rywalem. Na szczeście na początku spotkania rywali zaskoczył Robert „Błonka” Błoński, który najpierw wyszedł idealnie do prostopadłego podania, potem położył bramkarza balansem bioder (a ma czym balansować! Oj ma!) i strzelił do siatki z ostrego kąta. 1:0 dla nas.
Prezes Bielecki zaczął pokrzykiwać nieco głośniej na partnerów. Być może to reprymenda prezesa banku poskutkowała, a być może fatalne wybicia piłki z naszego pola karnego (nie będziemy podawać nazwisk feralnych kopaczy, ale pozdrawiamy Maćka i Lutka) sprawiły, że przed przerwą straciliśmy bramkę na 1:1.
W drugiej połowie gra tylko się zaostrzyła. Prezes Bielecki kopał i był kopany. Jeszcze dzień po meczu, w czasie spotkania Legia – Wisła na Łazienkowskiej, pokazywał nam ślady po bezpardonowej interwencji niejakiego „Mario”. Widocznie Mario – jako człowiek zamożny – nie zamierza występować do PEKAO SA o kredyt. Teraz na pewno by nie dostał!
Losy spotkania rozstrzygnęły się po kapitalnej akcji, w której kapitan zespołu – kolega Tuzimek – dał takie „ciastko”, Piotrowi Gołosowi, że ten pięknym pociągnięciem z podbicia – nie dał szans bramkarzowi. 2:1 – i takim wynikiem skończyło się to spotkanie.
Co prawda, wynik bardzo chciał zmienić Robert Zieliński, który biegał po boisku tak lekko i tak dużo, że podejrzewamy go o podkradanie siano hodowanym przez siebie koniom – ale tym razem to mu się nie udało. Chwalił go za to premier Bielecki, który obiecał nam rewanż we wrześniu, w Szczecinie. – Na pewno? – zapytaliśmy. – Na bank!– padła odpowiedź.
/TUZ/