/spa/
/spa/
Warszawa, 24 kwietnia
Ledwo skończyliśmy jeden projekt, czyli zdobyliśmy Koronę Warszawy (sześć szczytów, 30 km w linii prostej i 741 m w pionie), a już postanowiliśmy gnać dalej. W końcu nie samą piłką człowiek żyje. Kiedy pandemia spowodowała zamknięcie wszystkich obiektów do grania w piłkę, nie chcieliśmy się zatrzymywać i rdzewieć, tylko zapisaliśmy się do akcji „Trenuję do Maratonu Warszawskiego”, której bardzo ważnym punktem jest… Puchar Maratonu Warszawskiego.
O co chodzi? O to, z czym spory problem mają nasze futbolowe kluby, czyli powtarzalność oraz regularność. Od końca kwietnia do końca sierpnia mamy zamiar przebiec… 75 km. Zaczęliśmy od pięciu kilometrów, w maju czeka nas „dycha”, w czerwcu – 15 km, w lipcu – 20 i w sierpniu 25 km. Plan ambitny, ale absolutnie do zrealizowania, tym bardziej że ważniejszy od czasu jest udział.
Bo czasem trzeba sobie po prostu pobiegać… Nie tylko za piłką.
/rb/
Warszawa, 8 kwietnia (czwartek)
Skoro obiecaliśmy, to musi być zrobione! U nas słowo – jak mówi klasyk – droższe pieniędzy…
Reprezentacja Dziennikarzy zdobyła Koronę Warszawy. Nasi ludzie stawali kolejno na szczycie Góry Gnojnej (86,5 m n.p.m.), Górki Szczęśliwickiej (152 m n.p.m.), Kopca Powstania Warszawskiego (121m n.p.m.), Kopca Moczydłowskiego (130 m n.p.m.), Kopy Cwila (108 m n.p.m.) oraz Wzgórza Trzech Szczytów (133,9 m n.p.m.).
Koronę Warszawy zdobyliśmy stylem oblężniczym, w dodatku bez użycia tlenu !!! Ktoś powie – a co to za sukces i co to za wyzwanie???
Odpowiadamy – TO JEST KORONA NA MIARĘ NASZYCH MOŻLIWOŚCI!!!!
I wiecie, po co ją zdobyliśmy? My tą Koroną otwieramy oczy niedowiarkom!!! Patrzcie – mówimy to jest nasza (warszawska) Korona. Przez nas zdobyta i to w szczytnym celu – fundusze zebrane w ramach towarzyszącej akcji #BiegamDobrze zostaną przekazane Fundacji Rak’n’roll’.
Na ostatni odcinek ruszyliśmy z zaprzyjaźnionej Szkoły Tenisa TIE BREAK, a tuż po starcie czekał nas ostry podbieg na Kopę, czy, jak kto woli, Kopiec Cwila. Warszawska legenda mówi, że miał on być schronem atomowym dla mieszkańców Ursynowa, usypanym na terenie parku im. Romana Kozłowskiego według pomysłu odważnego inżyniera.
Akurat w tej legendzie nie ma ani ziarnka prawdy. Wzniesienie powstało w latach 70-tych z ziemi z wykopów pod budowę bloków i dróg. Trafiały na nią również prefabrykaty, które miały posłużyć do budowy okolicznych budynków mieszkalnych, ale uległy uszkodzeniu w transporcie.
A potem już z górki na Kazurki. Bierzemy namiar na „Monte” Kazury i biegniemy w stronę ostatecznego celu. Po drodze – krótki postój u Stanisława Anioła (aby Opatrzność miała nas w opiece).
Górka Kazurka to nazwa lokalna. Oficjalnie to Wzgórze Trzech Szczytów. Kolejne sztuczne wzniesienie, tym razem w parku im. Cichociemnych Spadochroniarzy AK. Powstało głównie z wykopów ziemi podczas budowy warszawskiego metra.
Teraz to mekka rowerzystów. To właśnie tutaj powstała pierwsza w stolicy trasa do tzw. dualu. Potem pełnoprawna trasa four crossowa, a u podnóża – sekcja hopek do dirt jumpingu. Zdobywcy wszystkich szczytów: Mariusz Walkiewicz, Cezary Olbrycht i Marek Skalski. W ostatnim ataku szczytowym udział wzięli także: Robert Błoński i Michał Kocięba
/cez/
Warszawa, 1 kwietnia (czwartek)
Po pierwszym etapie zdobywania pagórków tworzących #KoronaWarszawa (zapraszam do lektury TUTAJ), przyszedł czas na drugi.
Tym razem, już w rozszerzonym składzie (o Roberta Błońskiego, który 27 marca wracał z Budapesztu, z meczu eliminacji mistrzostw świata Węgry – Polska), ruszyliśmy z Ochoty na Mokotów. Zaczęliśmy od najwyższego punktu wysokościowego Warszawy, czyli Górki Szczęśliwickiej (152 m n.p.m.) w Parku Szczęśliwickim. „Ciocia Wiki” podpowiada, że podobnie jak Kopiec Powstania Warszawskiego, to sztuczne wzniesienie powstało z gruzów zniszczonej w czasie II wojny światowej Warszawy. Tym razem zdobywaliśmy więc górę historii, a nie śmieci…
Z Ochoty raźnym krokiem ruszyliśmy na Mokotów. Biegliśmy ulicą Grójecką, minęliśmy halę Banacha, by przez pola Mokotowskie i plac Unii Lubelskiej dobiec do „Łazienek”. Tam zrobiliśmy krótki przystanek, nie tylko po to by chwilę odsapnąć, ale również zrobić sobie zdjęcie na tle Belwederu.
No i później mieliśmy już z górki – szybciutko dostaliśmy się na Czerniaków, by zdobyć Kopiec Powstania Warszawskiego (121 m n.p.n.), nazywany też Kopcem Czerniakowskim. Brzmi zdecydowanie lepiej niż potoczne „Zwałka”, „Śmieciara” czy „Góra Śmieci”. Każdego roku 1 sierpnia o godzinie 21.00 na kopcu odbywają się uroczystości, w trakcie których zostaje rozpalone ognisko, ogniem przyniesionym spod Grobu Nieznanego Żołnierza przez „sztafetę pokoleń” kombatantów, żołnierzy, harcerzy i strażników miejskich. Płonie przez 63 dni, do 3 października.
Z Czarkiem Olbrychtem, Mariuszem Walkiewiczem i Markiem Skalskim nawet nie wiedzieliśmy, że po drodze pokonaliśmy najdłuższe schody w mieście (350 stopni i 35 spoczników).
Cztery szczyty Korony Warszawy zdobyte! I nie jest to nasze ostatnie słowo!!! W końcu cel jest szczytny. Fundusze zebrane w ramach towarzyszącej akcji #BiegamDobrze zostaną przekazane na rzecz podopiecznych Fundacji Rak’n’roll’.
/rb/
Warszawa, 31 marca (środa)
Mocno podniesione ciśnienie to nie jest już problem dla Reprezentacji Dziennikarzy. A to wszystko za sprawą naszej wizyty w specjalnej komorze normobarycznej (ciśnienie 1495 hPa) w centrum „Zdrowie i Natura” w Warszawie. Głównym tematem podczas sesji był oczywiście wieczorny mecz reprezentacji Polski w Londynie.
Jak przekonuje dr Bogusław Dembiński – założyciel Centrum – dzięki naturalnym sposobom wspomagania i dbania o zdrowie, nasza kondycja fizyczna będzie teraz na najwyższym poziomie.
A że dorzuciliśmy do tego jeszcze naświetlanie generatorem plazmowym FSL oraz detoksację metodą jonową na specjalnych fotelach, to teraz żadne Wembley nie jest nam już straszne. Ciśnienie nam już nie podskoczy!
/ms/
29 marca (poniedziałek)
Ostatni trening przed oglądaniem meczu na Wembley, oczywiście. Zanim zaczniemy podpatrywać i krytykować podopiecznych Paulo Sousy #reprezentacjadziennikarzy znów została wzięta w obroty przez Patryka Bieńkowskiego.
Nasz fizjoterapeuta tym razem postawił na ćwiczenia stabilizujące kręgosłup, zwiększanie ruchomości w stawach oraz ujędrnianie naszych nieco już nadgryzionych zębem czasu pośladków. Efekt był piorunujący.
Nie obeszło się też oczywiście bez wałka. To ulubiony przyrząd Patryka, który sam również kopie piłkę w futsalowej ekipie z Grodziska Mazowieckiego. Nie daliśmy się złamać! Humory dopisywały przed i po treningu.
My jesteśmy na pewno gotowi na Wembley ! A jak biało –czerwoni ??? Przekonamy się w środę późnym wieczorem….
/cez/
Warszawa, 27 marca (sobota)
Nasza stolica nie jest wprawdzie oparta jak Rzym – na siedmiu wzgórzach, ale swoje wzniesienia ma. A skoro są – to należy je zdobyć. I to jest kolejny cel #reprezentacjadziennikarzy.
Żaden z owych pagórków tworzących #KoronaWarszawy nie przekracza wprawdzie 200 metrów n.p.m. (najwyższa jest Górka Szczęśliwicka – 152 m), ale są rozrzucone na dość dużej przestrzeni. Dlatego całość postanowiliśmy podzielić na 3 etapy. Ten pierwszy rozpoczął się przy Parku Fontann.
Na rozgrzewkę ostry podbieg pod – nie wstydźmy się tego powiedzieć – Górę Gnojną.
Jej nazwa pochodzi od odpadków i gnoju, które trafiały swego czasu w to miejsce z terenu całego miasta. Wysypisko funkcjonowało w tym miejscu aż do 1844 roku. Podobno podejmowane wcześniej próby jego zamknięcia kończyły się niepowodzeniem, gdyż mieszkańcy z uporem używali Góry Gnojnej jako wygodnego miejsca pozbywania się śmieci i nieczystości.
Góra Gnojna – Kopiec Moczydłowski, czyli 5,5 km po mieście (po drodze Nowe Miasto, cała długość ulicy Anielewicza, Powązki, Park Moczydło). Wszystko po płaskim, tylko na koniec mocny podbieg i… wcale nie meta, bo przecież trzeba jeszcze wrócić. W sumie będzie ponad 11 km
Kopiec Moczydłowski, czy jak kto woli Górka Moczydłowska to sztucznie usypane wzniesienie. Powstało po II wojnie światowej z przywożonego tam gruzu pochodzącego ze zniszczonych warszawskich budynków. Dopiero na przełomie lat 60. i 70. zdecydowano się ten zapuszczony i zaśmiecony teren przekształcić w park. Dziś roztacza się z niego ładna panorama miasta.
Dwa szczyty Korony Warszawy zdobyte! I nie jest to nasze ostatnie słowo!!! W końcu cel jest szczytny. Fundusze zebrane w ramach towarzyszącej akcji #BiegamDobrze zostaną przekazane na rzecz podopiecznych Fundacji Rak’n’roll’
/cez/
25 stycznia (poniedziałek)
Legendarny Ironman ma się odbyć w Gdyni za 6 miesięcy. My rozpoczęliśmy przygotowania do tej trudnej imprezy, a naszym przewodnikiem po świecie pływania, kolarstwa i biegania był nie byle kto, bo facet, który dystans podwójnego Ironmana pokonał stacjonarnie jako pierwszy na świecie. To Coach Kuba, czyli Kuba Rosiński.
Tematem otwartego treningu prowadzonego on-line były fundamenty treningu siłowego, bez specjalistycznego sprzętu. Wykorzystaliśmy np. krzesło i kij od szczotki..
Kuba 13 sierpnia zamierza pobić kolejny rekord i zrobić potrójnego Ironmana (11.4 km w wodzie, 540 km na rowerze i 126 km biegiem). Ciekawe ilu z nas uda się zrobić rzeczony progres i zaliczyć debiut podczas „połówki” IM nad polskim morzem…
/ms/
Trwa 24. edycja plebiscytu Telekamery. W kategorii Komentator sportowy nominację otrzymał nasz czołowy pomocnik – Andrzej Twarowski. Niech was nie zwiedzie ta poważna mina na oficjalnym zdjęciu…
„Twaro” walczy o statuetkę z Jerzym Mielewskim z Polsatu oraz trójką przedstawicieli telewizji publicznej (Sylwią Dekiert, Sebastianem Milą i Sebastianem Szczęsnym).
7 klubów (Jagiellonia Białystok, Lech Poznań, Piast Gliwice, Raków Częstochowa, Stal Mielec, Śląsk Wrocław i Zagłębie Lubin) wybrało Riwierę Turecką, żeby szlifować formę przed wznowieniem rozgrywek PKO BP Ekstraklasy.
Przez 12 dni towarzyszył im duet naszych kadrowiczów Filip Surma (Canal +) oraz Marcin Papierz (Asystent Trenera).
Marcin Papierz: Filip przygotowywał korespondencje do programu News+ na kanale Nsport+, a ja zbierałem materiały do swojego magazynu. Codziennie odwiedzaliśmy inny polski klub przygotowujący się do sezonu. Obserwowaliśmy treningi, czasem braliśmy udział w odprawach, oglądaliśmy sparingi, rozmawialiśmy z trenerami i piłkarzami.
Filip Surma: Słońce, śródziemnomorski klimat i urzekające widoki gór Taurus sprzyjały ładowaniu akumulatorów zarówno trenującym, jak i „podglądającym”. Znaleźliśmy czas, żeby samemu podładować baterię i skutecznie powalczyć o pierwszy skład Reprezentacji Dziennikarzy.
/rd/