Mówimy – nie dla rasizmu!

Warszawa, 28 października (sobota)

W sobotnie przedpołudnie wzięliśmy udział w już 25. edycji meczu „Nie dla rasizmu”. Po raz kolejny zostaliśmy zaproszeni przez Mirosława Skorupskiego ze Stowarzyszenia „Daj szansę”, by zmierzyć się z reprezentacją Afryki.

Mecz na kameralnym boisku Szkoły Podstawowej nr 364 przy ul. Andriollego 1 mógł się podobać licznie zgromadzonym na trybunach kibicom. Fani obejrzeli pięć goli, a znakomitym lobem popisał Antoni Partum. Na pochwałę zasługuje również Piotr Przybysz, który mimo  kontuzji, której nabawił się tuż przed meczem, zagrał jak profesor w defensywie.

Niestety, to drużyna z Afryki strzeliła jednego gola więcej i spotkanie zakończyło się naszą przegraną. Czuliśmy niedosyt, bo remis byłby sprawiedliwszym rezultatem. Jednak nie wynik był ważny, a fakt, że po raz kolejny wystąpiliśmy w tym ważnym wydarzeniu.

Przy okazji odnotujmy małe jubileusze: 175 A – Olkowicz, 125 A – Walkiewicz, 90 A – Marciniak, 70 A – Przybysz, 10 A – Lutostański.

Reprezentacja Dziennikarzy – Reprezentacji Afryki 2:3

RD: Lutostański – Walkiewicz, Marciniak Olbrycht, Surma, Przybysz, Partum, Olkowicz, Darek i Antek Tuzimkowie oraz gościnnie — Logan i Matthew.

Bramki: Partum 2

 

/dl/

Pobiegliśmy z Warszawą

Warszawa, 30 września (sobota)

Sobotni poranek 30 września był zimny, wietrzny i deszczowy. Mówiąc krótko – była to doskonała pogoda do biegania! I właśnie tego dnia około 10 tysięcy biegaczy z Warszawy i nie tylko postanowiło wystartować w tradycyjnym już biegu na sportowym firmamencie stolicy czyli Biegnij Warszawo 2023.

Dodatkową zachęta dla nas był fakt, ze tym razem organizatorzy postanowili metę tego wydarzenia zlokalizować na stadionie Legii Warszawa. Finisz na legendarnej arenie przy aplauzie setek kibiców to było coś co rozpalało naszą wyobraźnią i sprawiło, że ci, którzy wcześniej wahali się i nie mieli pewności czy poradzą sobie z dystansem, porzucili rozterki i stawili się na starcie biegu przy ulicy Łazienkowskiej. 

 I tak, w samo południe, wystartowaliśmy i pomknęliśmy bardzo ciekawą trasą, która wiodła ulicami Powiśla, następnie trasą Mostu Świętokrzyskiego na Pragę i tam, obok Stadionu Narodowego, wspięliśmy się „ślimakiem” na Most Poniatowskiego, by dobiec do Nowego Światu, „z górki na pazurki” zbiec ze skarpy wiślanej i po długim około 2-kilometrowym finiszu wzdłuż ulicy Rozbrat wpaść na Stadion im. Marszałka Józefa Piłsudskiego.

To była świetna przygoda i za rok na pewno silna ekipa Reprezentacji Dziennikarzy stawi się na starcie. A teraz czekamy już i szlifujemy formę przed Biegiem Niepodległości! 

/ms/

Śladem Świątek i Szczęsnego

Warszawa, 28 września (czwartek)

W ostatni czwartek września dostaliśmy zaproszenie na towarzyski mecz z reprezentacją Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Okazja była wyjątkowa, bowiem uczelnia właśnie otwiera swoje najnowsze boisko – w hali – ze sztuczną trawą, idealne do meczów „szóstek”. Używając terminologii ze skoków narciarskich, przypadła nam rola przedskoczka.

 

 

Na razie w arenie zajęcia wychowania fizycznego mają dzieci, jednak wkrótce będą tu rozgrywane mecze ligi amatorów. – O takim zagospodarowaniu hali myślałem od 15 lat – powiedział Dominik Szymański, grający kierownik administracji obiektów sportowych SGGW. – Zapotrzebowanie na zadaszone boiska piłkarskie jest w Warszawie przeogromne.

Ze studentami SGGW umówiliśmy się na mecz 2 x 30 minut, w składach 1 + 6. Gospodarze szybko objęli prowadzenie 3:0, ale równie szybko je stracili. W drugiej połowie wygrywaliśmy już 5:4, jednak dwie bramki w ostatnich minutach dały zwycięstwo rywalom.

 

 

Z wyniku nie możemy być zadowoleni, ale najważniejsze było tym razem przetestowanie hali przed oficjalnym otwarciem. Przy okazji „zaliczyliśmy” kolejny obiekt, w którym przed nami trenowały gwiazdy polskiego sportu. Swego czasu mieliśmy treningi na boiskach Varsovii, gdzie pierwsze piłkarskie kroki stawiał Robert Lewandowski.  W hali SGGW, jeszcze przed remontem, trenowali piłkarze Legii, gdy budowano nowy stadion przy Łazienkowskiej. W niej ćwiczył Wojciech Szczęsny, a w czasach, gdy służyła tenisistom – Agnieszka Radwańska i Iga Świątek.

 

 

Reprezentacja Dziennikarzy – SGGW 5:6 (3:3)
RD: Lutostański – Bieńkowski, Kocięba, P. Drewnowski, Surma, Gromadzki, Papierz, Walkiewicz, Kowalski, Olkowicz, Przybysz i Błoński.
Bramki: Gromadzki 4 i Papierz 1.

/olo/

Brawo Lenkija, brawo Piotrek

Litwa, 23 września (sobota)
Niby tylko kilkadziesiąt godzin, a działo się jakbyśmy w Druskiennikach spędzili przynajmniej tydzień. Po zorganizowanym już 18. raz Międzynarodowym Turnieju Piłkarskim na Litwie mamy dla Was kilka wiadomości. Nie wiemy, od której zacząć, ponieważ WSZYSTKIE są dobre, by nie napisać wspaniałe!
Armenija, Vengrija, Latvija, Vilnius, Baltarusija, Skaratvelas, Kaunas, Ukraina – tak przedstawiał się nasz terminarz na sobotnie przedpołudnie. Osiem meczów, po piętnaście minut każdy, przerwa między spotkaniami najwyżej pięć minut. I tylko dwóch zawodników na zmianę. „Królewski początek, mecz o wszystko, 1. mecz przyjaźni, 2. mecz przyjaźni, Legia PamiętaMy, Wolna Białoruś, toast gruzińskim winkiem, 3. mecz przyjaźni i… puchar jest nasz” – z kolei w ten sposób naszych kolejnych przeciwników opisał Michał Kocięba. Niewiele się pomylił co do ogółu, w paru przypadkach błędnie ocenił poszczególnych przeciwników. Ale po kolei.
Tym razem aż dziewięć drużyny zjechało do Druskiennik, w tym debiutanci z Węgier, a litewscy – serdeczni i gościnni jak zwykle gospodarze – wystawili dwa zespoły. Każdy z uczestników miał jeden mecz odpoczynku – my dostaliśmy wolne już w pierwszej kolejce, potem graliśmy niemal bez przerwy.
Nim zespoły wybiegły na boisko, poprosiliśmy organizatorów o mikrofon i tradycyjnym upominkiem uhonorowaliśmy Piotra Gołosa, który 250. raz wystąpił w naszej reprezentacji, co oczywiście nie mogło przejść niezauważone. – Panowie, nawet nie wiedziałem. Ale przypominam sobie, że dwusetny występ też świętowałem na Litwie – mówił Piotrek, który zaprezentował klasę poza boiskiem, dzieląc się sprawiedliwie okolicznościowymi prezentami (jeden dla zespołu, drugi do domowej gabloty z trofeami), a poza tym strzelił bardzo ważne gole w dwóch ostatnich meczach.
Królewski początek z Armenią wypadł rzeczywiście po królewsku, ale dla Ormian, którzy strzelanie goli skończyli na „piątce”. Mecz o wszystko z Węgrami rzeczywiście miał dla nas ogromne znaczenie, zagraliśmy o niebo lepiej, ale co z tego, skoro nasz bilans po dwóch kwadransach na boisku wynosił okrągłe zero punktów i 1-7 w bramkach.
I wtedy nastąpił zwrot akcji, jakiego absolutnie nikt w Druskiennikach się nie spodziewał. Padło kilka cierpkich słów, ale przede wszystkim na spotkanie z Łotyszami opaskę kapitana założył Mariusz Walkiewicz. I…ruszyła maszyna, a raczej DRUŻYNA.
Sześć meczów, pięć zwycięstw, jeden remis (z Gruzinami, no w tym spotkaniu o jakiejkolwiek przyjaźni i toaście winkiem nie było mowy), kilka dramatycznych momentów i wspaniała postawa całego zespołu spowodowała, że przełamaliśmy nasze słabości, przetrwaliśmy wiele trudnych momentów i potem mogliśmy się cieszyć.
Mecze bywały dramatyczne – na przykład z Wilnem (gospodarze turnieju) przegrywaliśmy 0:1, by odwrócić wynik i wygrać 3:1. Albo z Gruzją – od 1:0 przez 1:2 do remisu i punktu na wagę podium w klasyfikacji generalnej. Co ciekawe, po remisie z Gruzinami, Mariusz oddał opaskę kapitana, ale nie zatrzymało to zespołu. Zwycięstwo z Kownem 3:1 spowodowało, że do ostatniego meczu – z Ukrainą – przystępowaliśmy z nadzieją, że wygrana pozwoli na osiągnięcie sporego sukcesu. Cytując klasyka, po ponad prawie 2 godzinach biegania, „zmęczeni jedni i drudzy”, ale my mieliśmy dwóch zawodników na zmianę, a rywale – żadnego. Przegrywaliśmy 0:1 i 1:3, by ostatecznie zwyciężyć 4:3, wychodząc z naprawdę dużych opresji. Radość była ogromna – turniej jest naprawdę trudny, rywale wymagający, a my pojechaliśmy w mocno eksperymentalnym zestawieniu.
Okazało się, że w jedności siła i po kilku latach wróciliśmy na podium, wyprzedzając wszystkie ekipy, oprócz Armenii. To nie był koniec wspaniałych wiadomości – Michał Kocięba zasłużenie został wybrany na najlepszego zawodnika turnieju, co wszystkim jeszcze tylko poprawiło humory.
A później długo w nocy rozmawialiśmy na temat naszego sukcesu – niektórzy, i niech to będzie znak upływającego czasu, pokazywali sobie w telefonach zdjęcia…wnuków! Pewne jest jedno: za rok znowu wracamy na Litwę.
Wyniki: Armenia 0:5, Węgry 1:2 (Sołdan), Łotwa 2:0 (Papierz, Kacprzak), Wilno 3:1 (Papierz, Kacprzak, Kocięba), Białoruś 1:0 (Papierz), Gruzja 2:2 (Papierz, Kacprzak), Kowno 3:1 (Walkiewicz, Wysocki, Gołos), Ukraina 4:3 (Kacprzak 2, Wysocki, Gołos)
RD: Witold Fedorczyk – Piotr Gołos, Grzegorz Wysocki, Michał Kocięba, Maciej Sołdan, Mariusz Walkiewicz – Robert Błoński, Marcin Papierz, Andrzej Kacprzak.
/rb/

Dożynki na Dzikim Zachodzie

Rzepin, 9 września (sobota)

To najlepsze Dożynki w historii” zatytułowała post w mediach społecznościowych strona gminy Rzepin, a my mieliśmy przyjemność brać w nich udział. Graliśmy zgodnie z jednym naszych haseł „liczy się sport i dobra zabawa”, a tej było co niemiara.

Kiedy jechaliśmy na stadion, mijając pięknie ozdobione stogi słomy, spodziewaliśmy się spotkania z naszymi równolatkami, czyli z oldbojami Ilanki Rzepin. Gdy okazało, że naszym rywalem będzie jednak klubowy Dream Team, wtedy nasze sny i marzenia o wygranej lekko przygasły. Natomiast nie zamierzaliśmy składać broni, a wręcz przeciwnie postanowiliśmy ją naładować.

Zgodnie z ustaloną taktyką postawiliśmy na spokojne budowanie gry od tyłu i wymienianie podań między obrońcami. Reprezentacyjna tiki taka działała bez zarzutu. Czekaliśmy cierpliwie na swoje szanse. Rywal dostosował się do naszego stylu i długo utrzymywało się 0:0.

Jednak zryw młodego lewego pomocnika koło 25. minuty meczu porwał drużynę Ilanki. I to właśnie ekipa w niebieskich trykotach wyszła na prowadzenie 1:0. Spisująca się doskonale do tego momentu nasza defensywa w końcu padła, a zaparkowany przed polem karnym autobus został przestawiony na pobliski parking. Na przerwę schodziliśmy przegrywając 0:2. Powiedzieliśmy sobie kilka ważnych, męskich słów i na drugą połowę wyszliśmy odmienieni. Wizualizacja chłodnej wody jeziora Garbicz od razu sprawiła, że gra zaczęła się kleić. Wdrożyliśmy również plan B, który zadziałał dwukrotnie.

Marcin Pawłowski podawał do Marcina Papierza, który zagrywał do Bartosza Remplewicza (świętującego tego dnia 50. występ w naszej kadrze), a ten stwarzał zagrożenie pod bramką przeciwnika. Najpierw „Rempel” wywalczył karnego trafiając w rękę obrońcy (jedenastkę skutecznie wykorzystał „Pawłoś”), a później zanotował znakomitą asystę do grającego u nas gościnnie trenera gospodarzy Kamila Michniewicza.

Przy wyniku 2:2 dowodzeni przez kapitana Dariusza Tuzimka „poczuliśmy krew”. Zaczęliśmy się rozkręcać tak jak zespół, który miał próbę na pobliskiej scenie. Rywale wyczuli zagrożenie. Wiedzieli, że w strzelaniu „jedenastek” jesteśmy mistrzami. Niebiescy przyspieszyli tempo i strzeli nam trzy gole. Końcowy wynik 2:5 nie odzwierciedlał gry, a my po spotkaniu czuliśmy się zwycięzcami. Właściwie to czuliśmy się nimi już przed meczem. Dlatego przyznaliśmy sobie nagrody dla najlepszego strzelca i MVP spotkania.

Z Rzepina i Debrznicy do domów wróciliśmy pełni pięknych wspomnień i mądrzejsi o ważną lekcję – „musimy wdrożyć treningi siatkówki plażowej”. Dzień po wcześniej, po walce, przegraliśmy z siatkarską reprezentacją zamku w Debrznicy.

To był niesamowity weekend w Lubuskiem. Mnóstwo wrażeń, wiele atrakcji, będzie co wspominać w zimowe wieczory przy kominku.

Ślemy serdeczne podziękowania dla Zbyszka „Zibiego” Gondka, który nas do siebie zaprosił, dał dach nad głową, zapewnił wikt i opierunek. Siatkówka plażowa w pałacu w Debrznicy, futbol w Rzepinie, kąpiel w Garbiczu – na nudę nie mogliśmy narzekać. Podziękowania także dla miłych pań Doroty, Małgosi i Izy – które dbały o nas, żebyśmy nie chodzili głodni i spragnieni – i całej ekipy, która uatrakcyjniła nasz pobyt. Kochani! Wielkie dzięki.
Do zobaczenia następnym razem!

/dl/

PoGROMcy dziennikarzy

6 września (środa), Warszawa (Hutnik)

Z każdego, nawet najpiękniejszego snu trzeba delikwenta kiedyś wybudzić. Można to zrobić delikatnie, ale można też zastosować terapię wstrząsową. Właśnie taką zafundował nam w 4. rundzie Pucharu Polski Grom Warszawa (liga okręgowa).

Zespół dowodzony w pomocy przez znanego z ekstraklasowych boisk Marcina Smolińskiego (Legia, ŁKS) rozbił nas 9:1. W drugiej połowie bramki rywali bronił syn naszego bramkarza Tomasza Kiryluka.

Od pierwszych sekund spadli na nas jak grom z jasnego nieba. Zanim zegar odmierzył pierwsze 60 sekund piłka już trzepotała za plecami Włodka. Nawet nie zdążyliśmy dotknąć piłki. Byli „szybcy i wściekli”. I średnio o 20 lat młodsi. 

Co ciekawe, w drugiej połowie sytuacja powtórzyła się jota w jotę. Różnica polegała na tym, że tym razem to my zaczynaliśmy od środka. Efekt finalny był jednak dokładnie taki sam. Znów nie zdążyło upłynąć 60 sekund. „Trzeba ich policzyć. Chyba jest ich kilku więcej” – tak to widział z boiska debiutujący w roli kapitana Marek 

Aby nie było, że robiliśmy wyłącznie za statystów – w pierwszej połowie wyszła nam całkiem zgrabna akcja. Czarek zagrał między liniami do Filipa, a ten uruchomił naszego „Strusia Pędziwiatra”, czyli Janka. Błoński junior pięknie wystawił piłkę Mikołajowi, który skorzystał z tak doskonałego serwisu. Zrobiło się w tym momencie 1:3. Ależ to była frajda! A jak oni byli wk… wściekli. Szkoda, że tylko przez chwilę… Potem wszystko wróciło na stare tory. Szukając na siłę pozytywów: nie przegraliśmy do zera i nie daliśmy się ograć dwucyfrowo, jak rywal Gromu w poprzedniej rundzie (0:15).

Krótko mówiąc, ta runda Pucharu Polski to było dla nas „o jeden most za daleko”. Ale i tak historyczny wynik zostanie zapisany w annałach. No i zabawa była przednia…. 

Reprezentacja Dziennikarzy – Grom Warszawa 1:9 (1:4). Bramka Mikołaj Kruk 

RD: Lisiewicz (Jędrzejewski) – Olbrycht, Furjan, Marciniak – Bieńkowski (Skwierawski, Walkiewicz), Patryk Drewnowski, Surma, Pawłowski, Bonecki (Sikora) – Jan Błoński, Mikołaj Kruk (Cieślik) oraz Kocięba i Gołos

/cez/

GROMy o kolejny awans

5 września (wtorek)

Powołania na środowy mecz IV rundy Pucharu Polski dostali: Grzegorz Jędrzejewski, Włodzimierz Lisiewicz, Patryk Bieńkowski, Jan Błoński, Maciej Bonecki, Marcin Cieślik, Patryk Drewnowski, Marek Furjan, Piotr Gołos, Michał Kocięba, Mikołak Kruk, Krzysztof Marciniak, Cezary Olbrycht, Marcin Pawłowski, Paweł Sikora, Mateusz Skwierawski, Filip Surma oraz Mariusz Walkiewicz.

Od losowania 24 sierpnia wiemy, że naszym rywalem będzie KS Grom Warszawa z ligi okręgowej, w którym występował  dawniej Marcin Pawłowski. Najbardziej znanym piłkarzem rywali jest Marcin Smoliński – mistrz Polski i zdobywca Pucharu Polski z Legią Warszawa. Po 4 kolejkach w grupie Warszawa I Grom z 1 punktem zajmuje dopiero 15. miejsce (2:2 ze Świtem II Nowy Dwór Mazowiecki, 0:1 z Bugiem Wyszków, 0:2 z MKS-em Polonia Warszawa, 1:3 z Wichrem Kobyłka).

Jesteśmy przygotowani na każde warunki. Nie przeszkodziły nam nawet ulewne deszcze, które zamieniły trening w zajęcia wodne.

Komisja Gier Mazowieckiego Związku Piłki Nożnej na posiedzeniu 30 sierpnia rozlosował już 5. rundę Pucharu Polski. Zwycięzca naszego meczu 13 września spotka się z lepszym z pary Białe Orły sp. z o.o. (klasa A) – KS Łomianki (LO). Ale po kolei…

/spa/

Poważne granie w żarze tropików

Warszawa, 16 sierpnia (środa)

„Zaczynamy poważne granie” – tak nasz mecz w trzeciej rundzie Pucharu Polski na Mazowszu reklamował STF Champion Warszawa.

W tym samym czasie występowali w Cincinnati nasi najlepsi tenisiści, a w Pireusie odbywał się mecz o Superpuchar Europy, ale nie żałujemy, że nie mogliśmy zobaczyć tych wydarzeń.

Było gorąco. W upalny wieczór sensacyjnie prowadziliśmy z nastoletnimi rywalami z ligi okręgowej 3:0 po bramkach Jana Błońskiego (2) i Marcina Pawłowskiego. Efektywność to była nasza dewiza w tym spotkaniu. Może i nie mieliśmy piłki za często, ale jeśli już, to wiedzieliśmy co z nią zrobić. Doświadczenie robi swoje…

Ten mecz okazał się jednak dla nas za długi. Coraz trudniej było nadążyć za młodszymi po kilka razy przeciwnikami, boisko jakby się powiększało. Nasz bramkarz w końcu skapitulował w tej edycji rozgrywek. STF Champion odrobił straty, ale nie zdążył zdobyć zwycięskiej bramki. Sędzia, zgodnie z regulaminem, od razu zarządził rzuty karne.

Bohaterem serii 11-tek został wprowadzony w drugiej połowie Włodzimierz Lisiewicz. Obronił dwa rzuty karne. Nasi strzelcy (Patryk, Jasiek, Krzysiek i Marcin) byli bezbłędni i sensacja stała się faktem.

Po meczu do szatni przyszedł trener rywali Marcin Mięciel, 5-krotny reprezentant Polski, który największe sukcesy klubowe osiągał w Legii Warszawa: – Gratulacje. Jak będziecie grać finał na Narodowym, to poproszę bilet, a teraz muszę się ukrywać – zażartował. Czekamy na rywala w IV rundzie, która odbędzie się 6 września. Czy taki sukces drużyny, która nie gra w żadnej lidze to jest temat dla mediów, zastanawialiśmy się z uśmiechem.

Reprezentacja Dziennikarzy – STF Champion Warszawa 3:3 (2:0). Gole: J. Błoński 27′ i 36′ (asysta P. Drewnowski) oraz M. Pawłowski 48′ (asysta J. Błoński). Karne 4:1 (P. Drewnowski, J. Błoński, Marciniak, Pawłowski)

RD: Prus (83. Lisiewicz) – Olbrycht (46. Lepa), Furjan, Cios – Cieślik (30. Bieńkowski), Surma, Pawłowski, P. Drewnowski, Papierz (67. Gołos) – Błoński, Marciniak. W kadrze meczowej Sikora, Romer i Przybysz

/spa/

Przebiliśmy sufit

Warszawa, 9 sierpnia (środa) Hutnik/Aktywna Wa-wa

Od lat naszym niespełnionym marzeniem było przebrnięcie dwóch rund Pucharu Polski. Kilka razy było blisko, ale zawsze czegoś nam brakowało…  Ale jesteśmy uparci. A jak się bardzo chce, to już połowa sukcesu. Za …nastym podejściem przebiliśmy w końcu ten sufit! Pokonaliśmy grającego w B klasie Sokoła Kołbiel. 

 Druga runda to już zespoły zrzeszone, czyli takie, które na poważnie podchodzą do treningów. Z doświadczenia też wiemy, że na dziennikarzy jest dodatkowa „spinka”. Króluje hasło – „trzeba dokopać tym pismakom, którym się zdaje, że się znają na piłce”.

I rzeczywiście początek do najłatwiejszych nie należał. „Sokoły” przejęły inicjatywę i starały się skruszyć naszą defensywę. Sporo było rwanej i szarpanej gry przerywanej faulami. Dość szybko żółte kartki pojawiły się na koncie Pawła Sikory, Filipa Surmy oraz dyrygującego tercetem obronnym Marka Furjana.  

Oni atakowali, my strzeliliśmy bramkę. Czyli klasyka według scenariusza – podpuścić, i skasować! Wrzutkę w pole karne Patryka Drewnowskiego przedłużył Mikołaj Kruk, a na drugim słupku akcję zamknął – także uderzeniem głową – nasz wahadłowy, Marcin Cieślik. 

Przed drugą połową trener Piotr Czachowski uczulał, aby nie popaść w samozadowolenie. O dziwo jednak, to młode „Sokoły” latały coraz niżej, a my mieliśmy coraz więcej do powiedzenia w środkowej strefie boiska. Sporo odbiorów notowali Filip i Patryk Drewnowski, a zdobytą piłkę transportował do przodu zasiadający „za kierownicą” Marcin Pawłowski 

Z tyłu raczej nie „przeciekało”, o co zadbali uzupełniający formacje obronną Michał Kocięba i Cezary Olbrycht. Gdy był alarm, obowiązywało hasło Claudio Gentile (piłka może przejść, przeciwnik już nie). Stąd właśnie wzięła się „pomarańczowa” kartka dla Czarka. Gdy i to zawodziło, na miejscu był nasz bramkarz Mateusz Prus. Z przodu życie obrońcom rywali starali się utrudniać Krzysiek Marciniak i Mikołaj. 

Każdy trener powinien mieć w zanadrzu swoje „jokery”. Bo przecież jesteś tak silny, jak silna jest twoja ławka rezerwowych. Nasz trener je miał! W drugiej połowie to właśnie świeże „wahadełka” przeprowadziły decydującą akcję. Piotr Gołos zanotował asystę, a Patryk Bieńkowski był najsprytniejszy w polu karnym. Krótki drybling i strzał, który po rykoszecie przyniósł nam podwyższenie wyniku. 

Dziennikarze – Sokół Kołbiel 2:0 (1:0) bramki: Marcin Cieślik, Patryk  Bieńkowski 

RD: Prus – Olbrycht, Furjan, Kocięba – Sikora, Patryk Drewnowski, Surma, Pawłowski, Cieślik – Mikołaj Kruk, Marciniak.  

Zagrali również Bieńkowski, Robert Błoński, Walkiewicz, Gołos i Przybysz. W gotowości byli Romer oraz Kiryluk. 

 

/cez/

Rekordowy deszcz goli w ulewne przedpołudnie

 Warszawa 5 sierpnia (sobota)

W pierwszej rundzie Pucharu Polski, na obiekcie Escola Varsovia na Białołęce zmierzyliśmy się z drużyną Uniwersytetu SWPS (Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej). Byli i obecni pracownicy uczelni oraz przyjaciele placówki dostali od naszej drużyny surową lekcję futbolu na dużym boisku. Mecz zakończył się wynikiem 9:0 

Po przegranym sparingu z kontrolerami lotu wyciągnęliśmy wnioski. Drużyna wyszła wyjątkowo zmotywowana, a po konsultacjach w szatni trener Piotr Czachowski zmienił nasze ustawienie z klasycznego z czterema obrońcami, na trójkę środkowych i dwóch wahadłowych.  

Decyzja okazała się trafiona, choć paradoksalnie mecz mógł rozpocząć się od prowadzenia rywali. Po prostopadłym podaniu kapitan rywali wybiegł na sytuację sam na sam z Włodkiem Lisiewiczem. Ten jednak zachował się jak na starego lisa przystało, wyczekał rywala i pewnie wybronił strzał. To był jedyny moment, kiedy zadrżeliśmy o wynik. Potem wszystko układało się już po naszej myśli. 

Panowie, spokojnie wygramy 4:0 – uspokajał wszystkich siedzących na ławce Mariusz Walkiewicz, który jak mało kto ma oko do rozpoznawania umiejętności piłkarzy. Tym razem nawet on nie docenił naszych atutów. 

Szybko przejęliśmy inicjatywę i od 10. minuty wydarzenia na boisku toczyły się już według scenariusza ułożonego przez trenera. W 13. minucie, po kolejnym rzucie rożnym, Michał Drewnowski nie dał szans bramkarzowi SWPS, a osiem minut później Mikołaj Kruk strzałem po ziemi dołożył kolejnego gola. 

Przy prowadzeniu 2:0, choć jak mawiał pewien trener, to wyjątkowo niebezpieczny wynik, złapaliśmy właściwy rytm w rozegraniu i w efekcie w 34. minucie podwyższyliśmy prowadzenie na 3:0 po najładniejszej akcji meczu. Dorzucał piłkę Marcin Cieślik, strzelał Janek Błoński, a dobijał Mikołaj Kruk.  

Początek drugiej połowy, już po 28 sekundach, przyniósł niepotrzebne nerwy. Filip Surma w niegroźnej sytuacji sfaulował rywala przy linii końcowej. Faul był jednak w obrębie pola karnego i w efekcie drużyna SWPS stanęła przed szansą zdobycia gola. Do tego trzeba było jednak wykonać rzut karny. Strzał jednak minął naszą bramkę o dobry metr. 

W tej sytuacji nie pozostało nam nic innego jak strzelać kolejne gole. Między 50. a 68. minutą udało nam się to aż sześć razy. Mikołaj skompletował hat-trick. Marcin Pawłowski pokazał rywalom jak się strzela karne. W końcu przełamał się nieskuteczny wcześniej Janek Błoński. Ósmy gol był wyrównaniem naszego pucharowego rekordu (z Julandem Domki), a dziewiąty oznaczał historyczny wynik.

W kolejnych minutach mieliśmy jeszcze kilka szans na „dwucyfrówkę”. Dwoił się i troił Janek Błoński, któremu zależało, żeby mieć asystę przy trafieniu taty, ale Robert nie był w stanie skierować piłki do bramki. 

Czasu na fetowanie nie mamy zbyt wiele, bo już w najbliższą środę (09.08) zaplanowano drugą rundę rozgrywek, a tej przez ostatnie kilkanaście lat nigdy nie udało nam się pokonać. Przygotowania do meczu z Sokołem Kołbiel ruszyły niemal od razu po ostatnim gwizdku. Wszystkie zmiany przeprowadzaliśmy już z myślą o kolejnym rywalu.

SWPS – Reprezentacja Dziennikarzy 0:9 (0:3) 

Bramki: Kruk 3 (20., 34., 56.), Drewnowski 2 (13. 50.), Jan Błoński 2 (65., 69.), Pawłowski 1 (54. k), Bieńkowski 1 (60.)

RD: Lisiewicz – Kocięba (70. Romer), Furjan, Cieślik – Sikora (46. Przybysz), Surma (60. Walkiewicz), Bieńkowski (70. Gilarski), Pawłowski, Drewnowski – Jan Błoński, Kruk (65. Robert Błoński)  

Trener: P. Czachowski 

 /ar/