24.06.2007

Chiny, dzień 5.

Pekin. Ostatni dzień w stolicy Państwa Środka.

Główną atrakcją były zakupy na Bazarze Perłowym (6-piętrowy dom handlowy). Podstawowa zasada – targować się, targować się, targować się. Doskonałe miejsce na kupienie prawdziwych pamiątek z Chin, ale i podróbek markowych produktów.

Tutaj anegdota Michała Gąsiorowskiego:
Rozbroiła mnie Chinka, która sprzedawała „Mańkowi” herbatę.
– A dla kogo ten prezent?
– Dla mamy
– Aaaaaa, dla mamy to musi być taki zestaw.
– Ale on jest bardzo drogi?!
– No właśnie! Przecież to dla mamy :-))))

Przed wyjazdem z hotelu pożegnał nas polski konsul Janusz Tatera z żoną, któremu wiele zawdzięczamy. Wieczorem wsiedliśmy do pociągu do Szanghaju. Przed nami 1800 km podróży w 11 godzin (pociąg jechał ze średnią prędkością 160 km/h !). Szokujący był tłok na dworcu. Zaskakujące to, że wejście na peron zostało otwarte dopiero godzinę przed odjazdem pociągu.

Nasze wyczyny dotarły do kraju. Poniżej felieton Pawła Zarzecznego zamieszczony 24 czerwca w INTERII.PL:

Od jakiegoś czasu kolportowane są wiadomości, że na igrzyskach olimpijskich w Pekinie (za rok z okładem) Chińczycy zdobędą absolutnie wszystkie medale: złote, srebrne i brązowe też.

Otóż wieści o ich potędze nie tylko są przesadzone ździebko, co w ogóle kwalifikują się do zbioru legend lub żartów. A wnioskuję to z informacji, jakie nadchodzą zza Wielkiego Muru. Oto reprezentacja polskich dziennikarzy w piłce nożnej, w dwóch kolejnych meczach na wyjeździe ograła kadrę kolegów skośnookich aż 8:2 i 4:1, i są to zresztą najlepsze polskie wyniki tego weekendu. Znaczy się – mimo swej niezwykłej i niewytłumaczalnej liczebności ludzie żółci wciąż pozostają jednak w zasięgu białego człowieka. I mimo gigantyzmu, choć chyba jednak pozornego. Otóż latami nam wmawiano, że to Chińczycy stworzyli jedyną ziemską budowlę widoczną z kosmosu, mianowicie Wielki Mur. I trzeba było dopiero chińskiego (!) kosmonauty, który po powrocie z zaświatów wyznał (zapewne jeszcze w niekontrolowanym szoku): żadnego muru nie widziałem!

No więc polscy dziennikarze dodali nam otuchy. Z wszelkich dostępnych im informacji o Chińczykach potwierdziło się jedynie to, że są mali. A sportowo – psiakość – ilość wcale nie przechodzi w jakość!

Pozostaje jednakowoż podziw dla wielkości tej nacji, co kompleksy budzić musi i u nas przecież, a nawet u redaktorków z Polski. Opowiadał mi kiedyś Andrzej Strejlau, trener jakiejś chińskiej drużyny ligowej o tamtejszych gazetach (i niech ta historia da nam jednak jakąś realną wizję tego odległego kraju): „Wyobraź sobie Pawełku, ze zgłasza się do mnie pewnego dnia jakaś chińska dziewczynka z prośbą o wywiad. Ja do niej, mocno się schylając, choć przecież za wysoki nie jestem: A z jakiej ty dziecko jesteś gazetki? A ona na to, maleństwo: Ano z takiej małej. Tylko dwadzieścia milionów nakładu…”

No więc, mimo tych zwycięstw nad Chińczykami, może jednak odrobina dziennikarskiej pokory?

No, chyba jednak tak.