Kowal, fyzjer i taksówkarze
Cancun (Meksyk), 30 stycznia (poniedziałek)
– Dam radę – powtarzał sobie Jacek Kowalski staranowany w drugiej połowie przez napastnika Taxistas Cancun. Zderzenie wyglądało okropnie, nie było śladów hamowania. Na szczęście nasz bramkarz pozbierał się i bronił do końca. Adrenalina zrobiła swoje. Ból uda przyszedł później, najbardziej odczuwalny był na schodach przy zginaniu nogi.
„Kowal” w pierwszej połowie spokojnie obronił strzał przewrotką, a w drugiej miał paradę, która byłaby ozdobą każdego magazynu ligowego w polskiej i meksykańskiej telewizji. Po zmianie stron dodatkowo interwencje utrudniał mu półmrok. Jego bramka była gorzej oświetlona. Brakowało luksów…
To właśnie burmistrzowi Nowego Dworu Mazowieckiego trener Wojciech Jagoda przekazał koszulkę, którą dostał od delegacji Taxistas.
Boisko przypominało to filipińskie w Manili, brakowało tylko lotniska i przelatujących nad głowami samolotów. – Typowe boisko w Meksyku – mówił organizator William Boone. Graliśmy o 3.00 w nocy polskiego czasu, na przedmieściach stworzonej specjalnie dla turystów miejscowości Cancun, na terenie ośrodka sportowego należącego do związku taksówkarzy. Gdy przyjechaliśmy, dzieci trenowały koszykówkę, baseball i piłkę nożną. Codziennie wieczorem odbywają się tam mecze ligi taksówkarzy. Ze względu na nas – tego dnia zostały odwołane. Jeden z czołowych zespołów rozgrywek był naszym rywalem.
Ostry mecz z Taxistas wygraliśmy 1-0 po golu Radosława Pyffela w pierwszej połowie. Po rzucie rożnym piłka odbiła się od Adama Romera i „Chińczyk”, który wszedł z ławki rezerwowych, z bliska kopnął do bramki. – To nie było idealne uderzenie – powiedział, przyjmując gratulacje. Mecz kończyliśmy w dziesięciu po wykluczeniu Adama. Nie mieliśmy pretensji. Gdyby nie prezes, przeciwnik popędziłby sam z piłką na bramkę. – Jestem jedynym zawodnikiem, który jest trzy razy w protokole – żartował Adam. – Miałem asystę i dostałem dwie żółte kartki.
Mecz byłby spokojniejszy, gdyby udało nam się zdobyć drugą bramkę. Najbliżej byli Bartosz Remplewicz, Robert Błoński, Cezary Olbrycht i Marcin Pawłowski (z wolnego).
Potomkowie Majów i Azteków okazali się wymagającym przeciwnikiem. Jak sami przyznali brakowało im „szybkich nóg” w ataku. Stwierdzili, że my graliśmy zupełnie innym stylem – „do przodu”, a oni – „na boki”.
– Może to taksówkarze, ale sędzia był fryzjerem – podsumował Marcin Lepa. Meksykański arbiter na początku sędziował normalnie, ale później zaczął pomagać rodakom. – Potraktujmy to jako komplement – mówił do rezerwowych Wojciech Jagoda. Sędzia gwizdał rzeczy, których nie było, nawet auty. Na szczęście, meksykańskie stałe fragmenty gry okazały się niegroźne. Większość strzałów z wolnych lądowało za siatką, albo na dachu budynku klubowego.
Na trybunach pojawiło się kilkudziesięciu kibiców, którzy oklaskiwali sztuczki techniczne swoich rodaków i próbowali rozpraszać naszych obrońców przy wybijaniu „piątek”.
Karierę reprezentacyjną wznowił Michał Kocięba. – Witamy nowego kolegę – żartował trener na odprawie i wyznaczył „Kocia” do przeprowadzenia rozgrzewki. Wojciech Jagoda nie krył, że ustalając skład kierował się między innymi frekwencją na treningach w styczniu. W roli kierownika drużyny zadebiutował Robert Hirsch, który jest po operacji kolana.
Dziennikarze: Kowalski – Lepa, Sikora, Romer, Bonecki – Tuzimek, Sołdan, Dębiński, Gołos – Olbrycht, Błoński. Na rezerwie zaczęli: Pawłowski, Gilarski, Luciński, Pyffel, Remplewicz, Wierzbicki i Kocięba.
Żółte kartki: Gołos, Luciński i Romer.
Zobacz galerię zdjęć w zakładce MULTIMEDIA.
/spa/